środa, 6 czerwca 2012

Miraculum rulez albo cud nad Wisłą, czyli o drugiej edycji Zbiornika Kultury słów kilka

Wstyd się przyznać, ale relacja z zeszłorocznego Zbiornika Kultury gdzieś utknęła w meandrach mojego komputera. Lepiej późno niż wcale jednak, zamieszczam więc (choć z pewnością w kategorii 'spóźniony zapłon' biję wszelkie rekordy ;-)), zwłaszcza, że niebawem odbędzie się kolejna edycja Zbiornika.

Data: pisane gdzieś w okolicach stycznia 2012... ;-)

Zbiornik Kultury to niekonwencjonalna przestrzeń wystawiennicza na krakowskim Zabłociu. Zainicjowana w zeszłym roku przez Mateusza Okońskiego i grupę Strupek zyskała wsparcie Małopolskiego Instytutu Kultury, co pozwoliło na zorganizowanie w okresie wakacji sporej ilości wystaw, spotkań i pokazów. Cotygodniowe wernisaże w Zbiorniku kończące się imprezą w ogródku gospodarza, czyli klubu Fabryka, niewątpliwie należą do moich najfajniejszych wspomnień z wakacji tamtego roku (relacja tutaj).

W 2011 roku Zbiornik trwał dłużej - 5 miesięcy od kwietnia do sierpnia - i miał do dyspozycji więcej miejsca (zamiast 70 m2 - 300 m2). Przeprowadzka do budynku dawnej fabryki kosmetyków Miraculum dodała mu autonomii; wprowadziła ponadto nowe wątki związane z nietypowym miejscem, gdzie do dziś w niektórych pomieszczeniach unosi się zapach kremów, a drzwi ozdobiają napisy typu "Nawarzalnia", czy "Dział kremów" (stało się to zresztą inspiracją dla wystawy „Pani Walewska”, nawiązującej do słynnego kremu produkowanego przez Miraculum właśnie).

Co najbardziej zapamiętałam z tegorocznego Zbiornika? Z rozrzewnieniem wspominam pewną owocową nalewkę autorstwa utalentowanej babci jednej z koleżanek, jak i wygodne i pomysłowe siedziska z palet budowlanych stworzone przez Grzegorza Cholewiaka; nieco gorzej pewną noc, kiedy to w trakcie powrotu do domu na rowerze zatrzymała mnie policja (niestety w Polsce wystarczy wsiąść na rower po jednym piwie, by wejść w konflikt z prawem, no comments...).

Spirala wkręca



Z pewnością warto było obejrzeć szaloną wystawę grupy Spirala opatrzoną nieskromnym tytułem „Najlepsza wystawa”. Artyści nie pokazali zbyt wielu własnych prac koncentrując się na potraktowaniu jako dzieła sztuki samej wystawy. A było co oglądać – Kaszpirowski, autohipnoza, reklama podprogowa, wirujące spirale...



Mnie najbardziej urzekł zaprezentowany na wystawie artykuł z Faktu prezentujący czerwony kwadrat nasycony uzdrawiającą mocą przez jednego z bioenergoterapeutów. Obok niego artyści zaprezentowali kwadrat wytworzony przez siebie, jak się domyślam o działaniu zbliżonym do wydrukowanego. Autentyczna wiara w moc sztuki? A może chęć ironicznego skomentowania transcendujących ambicji sztuki abstrakcyjnej? Nie mam pojęcia, ale z pewnością w całym tym nieskrępowanym eksplorowaniu różnych wątków z pogranicza sztuki była świeżość i autentyczność.




W trakcie wystawy odbyło się ponadto spotkanie z hipnotyzerem Siergiejem Litwinowem, wywoływanie duchów z Martą Deskur, a także wykład o reklamie podprogowej. Widać, że Spiralę fascynuje idea inwazyjnego wpływu na podświadomość odbiorcy. Widzę w tym ślady ciągle obecnego we współczesnej sztuce pragnienia wywierania wpływu na rzeczywistość. W przypadku Spirali przybrało ono dość kuriozalny, choć nie przeczę, uwodzicielski charakter. Czy grupa będzie kontynuować to zainteresowanie? Myślę, że zdecydowanie warto, zwłaszcza w kontekście obecnego biennale w Berlinie.

Okoński-Krakowski

Zupełnie inny charakter miała wystawa Mateusza Okońskiego „Litania”, którą na własny użytek opatruję podtytułem „Jak być artystą i przetrwać w Krakowie”, przy czym Kraków jest to synonimem – (wciąż) konserwatywnego miasta, w którym łatwo dostać zadyszki od spoczywającego na plecach bagażu tradycji. Zaprezentowane - niczym cenna pamiątka - w zabytkowej komodzie wideo, w którym dźwięk krakowskiego hejnału rozgrywa się w amazońskiej dżungli nawiązywało do projektu grupy Strupek (której Okoński jest członkiem) polegającego na wprowadzaniu współczesnej sztuki do miejsc, w których jeszcze nie zaistniała. Tym razem jednak z bujną roślinnością zestawiono samą ‘krakowskość’ pod postacią hejnału. Konserwatywny ład stanął naprzeciw dzikości i nadmiaru ujawniając swą własną 'dzikość' - hejnał nabrał charakteru plemiennego okrzyku, odsłaniając to, czym jest w istocie – melodią jednoczącą pewną społeczność, czy wspólnotę - w tym przypadku Krakowian, w pełnej, nie do końca racjonalnego, lęku walce z tym, co nieznane i obce.



Kluczową pracą wystawy był film wideo ukazujący zainscenizowaną przez artystę fikcyjną mszę w jednym z krakowskich kościołów - praca na pierwszy rzut oka pozbawiona elementów krytycznych względem tego rytuału. Jej umieszczenie w kontekście galerii sztuki współczesnej spowodowało jednak, że odbiorca usiłował odnaleźć w niej ślad jakiejkolwiek artystycznej interwencji. I rzeczywiście - elementy mogące zrodzić niepokój to zbyt młody i (jednak) zbyt przystojny aktor odgrywający postać biskupa oraz pusty kościół. Poza nimi jednak nic więcej, Okoński zaprezentował i przypomniał nam mszę dodając do niej lekko homoerotyczny akcent. Zaakcentował w ten sposób dyskretnie estetyczno-erotyczny wymiar samego rytuału, na plan dalszy odsuwając jego wymiar wspólnotowy. Z kolei poprzez nasze oczekiwanie skandalu przewrotnie pokazał, jak bardzo współczesna sztuka – nieustannie kwestionując i profanując - oddaliła się od względnie neutralnego postrzegania religii (dobrze uchwytywał to tytuł niegdysiejszej wystawy w bytomskiej Kronice - „Katolicy w kronice” - niczym Szwedzi w Warszawie ;-)). Czy oznacza to, że Okoński deklaruje swą katolickość? Watpię, msza została wszak zainscenizowana, pokazana, wystawiona – jest w tym zdystansowanie i ostatecznie brak jakiegokolwiek wyznania wiary, poza wskazaniem, że katolicyzm - jakkolwiek potraktowany bardziej jako przedmiot estetyczny niż źródło duchowych inspiracji - nie jest dlań zupełnie nieistotny.

Doskonale pasowała do tego praca będąca parafrazą pracy Natalii LL, w której jedzącą banana modelkę zastąpił ogolony na łyso sam artysta zjadający kiszony ogórek. Tak jak kobieta zmagała się ze swoją społeczną rolą, tak i Okoński zdaje się zmagać z polskością, tu w przaśnej postaci kiszonego ogórka. Towarzyszący wystawie przewrotny tekst Piotra Sikory jest specyficzną wersją litanii – tradycyjne emblematy polskości ("matka polka", "szopki ludowe") mieszają się w niej z patalogiami czasów współczesnych ("polskie koleje państwowe", "słońca solariów"), a sam ‘podmiot liryczny’ jednocześnie je czci i od nich ucieka.


Dialektyka wizualności

Kolejną wartą uwagi wystawę („Wernalina”) zaprezentował Kuba Woynarowski. Tytułowa wernalina to hipotetyczny hormon wydzielający się w roślinach pod wpływem wyziębienia, dzięki któremu możliwe staje się kwitnienie. Jego istnienie nie zostało jeszcze potwierdzone przez naukę. Hipoteza na temat jego istnienia za punkt wyjścia bierze jednak obserwację, że po to aby zaistniał wzrost potrzebny jest okres zastoju, stagnacji, osłabienia sił życiowych. Ten ostatni nie jest zatem końcom pewnego procesu, lecz obszarem potencjalności, tym, z czego wyłoni się jakościowo nowa istota. W wystawie te dwie 'fazy' oznaczone zostały dwoma kolorami: pierwsza – pomarańczowym (materia ożywiona, witalność, podmiotowość), druga – czarnym (materia nieożywiona, osłabienie/mechaniczność, przedmiotowość). Różnego typu wizualne formy, w części pochodzące z poprzednich prac Woynarowskiego, zostały zestawione w całości ukazujące stopniowe przekształcanie jednej formy w drugą, dialektykę witalności i stagnacji. Rzadko kiedy mam okazję oglądać tak precyzyjnie, a jednocześnie zmysłowo skontruowaną wystawę. Artysta konsekwentnie podąża tu ścieżką, dla której trudno znaleźć odpowiedniki czy analogie w twórczości innych osób.




“I see you see”

Jedną z najlepszych wystaw w Zbiorniku stworzyła Goschka Gawlik. Do współpracy zaprosiła dwie wiedeńskie artystki Isę Schmidlehner i Esther Stocker. Kompletnie różne na pierwszy rzut oka prace zostały tak wkomponowane w przestrzeń Zbiornika, że weszły ze sobą w dialog. Dotyczył on przede wszystkim odmiennych ujęć przestrzeni. Wykorzystujące siatkę czarnych pasów prace Stocker to próba zgeometryzowania przestrzeni, zobiektywizowania jej, od razu dodajmy – otwarcie nieudana, obarczona porażką. Dobrze współgrało to z historią samego Zabłocia, będącą świadectwem upadku modernistycznego mitu industrializacji. Ekspozycja ewokowała wrażenie złamanej racjonalności; niemożności osiągnięcia w skończonym świecie ideału piękna, promowanego zresztą przez kosmetyki (Miraculum). Stocker próbuje oznaczyć przestrzeń, nadać jej jakiś porządek. Schmidlehner z kolei tworzy przestrzeń subiektywną, surrealistyczną, złożoną z ulotnych wrażeń, wspomnień i emocji.





Pani Walewska

Dwie ciekawe wystawy stworzył w Zbiorniku Wojciech Szymański: przede wszystkim pierwszą w Polsce wystawę na temat różnych watków związanych z postacią pani Walewskiej. Tu w szczególności urzekły mnie wykonane z wazeliny rzeźby Piotra Swiatoniowskiego przedstawiające głowy. Dzięki użyciu nietypowego materiału udało się wskazać na plastyczność (modyfikowalność) i nietrwałość końcowego efektu produkcji wizerunku. Z kolei wystawa "Kinderspiele" prezentowała prace różnych artystów w perspektywie ich wspomnień z dzieciństwa. Bardzo spodobało mi się niekonwencjonalne podejście do podpisów prac (są pod linkiem), które zamiast sucho komentować opisywały owe związki z dzieciństwem w lekkim poetyckim stylu.
 


Oczywiście oprócz wspomnianych wystaw wydarzyło się w Zbiorniku jeszcze mnóstwo innych rzeczy: koncerty, warsztaty dla dzieci (kolaże, rysowanie spirali ;-)), wykłady (tu od razu się przyznaję, że wygłosiłam jeden z nich), pokazy filmów, 4 edycja targów ilustracji i komiksu alternatywnego „Krótkie historie”, laboratorium dramaturgów, cykl spotkań „Miastoprojektor” o tym, co poprawić w przestrzeni Krakowa, wystawa designu, spotkanie promocyjne książki „Widzieć/wiedzieć”, wystawa Jana Simona w ramach Miesiąca Fotografii, wystawa Marty Sali i wiele innych...



Po raz kolejny Zbiornik Kultury wypełnił lukę, jaka zaistniała w dość skonwencjonalizowanym krakowskim świecie sztuki - był polem eksperymentu, przestrzenią spontanicznej kreatywności, inicjatywą nie w pełni zaplanowaną i oddolną. Pokazywał i wspierał oryginalne prace i projekty sporej części krakowskiego środowiska artystycznego. Rozgrywane w nim wydarzenia były uwolnione od żmudnych procedur składania wniosków o dofinansowanie i od późniejszego tychże wniosków rozliczania. Wszystko dokonało się dzięki osobistemu wkładowi czasu i pieniędzy sporej liczby osób oraz przy dyskretnym, nieinwazyjnym, wsparciu jednej z krakowskich instytucji. 

Sukces Zbiornika skłania do przemyśleń w zakresie modelu finansowania kultury w Krakowie i ogólnie w Polsce. Zbyt wiele środków jest przeznaczane na inicjatywy w całości zaplanowane przez władze lub wybrane przez nią podmioty, zbyt mało na inicjatywy oddolne, związane z tym, co aktualnie się dzieje w sztuce, względnie na - realizowane choćby przez instytucje miejskie - inicjatywy o bardziej 'parasolowym' charakterze (zbierające mniejsze inicjatywy w większą całość). Zbyt wiele planuje się z góry i bez zadawania pytań o to, co jest naprawdę potrzebne. Może czas w Krakowie na miejski okrągły stół dotyczący kultury?

Zbiornik nie był oczywiście pozbawiony wad - przede wszystkim dało się zauważyć jego ograniczenie do pewnego grona osób. Taka sytuacja wydaje się jednak naturalna - był on po prostu odbiciem pewnego środowiska. Być może powinien co jakiś czas być przekazywany nowym środowiskom, co zresztą chyba w tym roku częściowo się zrealizuje.

Niestety po raz kolejny Zbiornik był mało obecny w mediach (wyjątkiem był Dziennik Polski), symptomatyczne jest zresztą to, że nie był nominowany do Kulturalnych Odlotów Gazety Wyborczej, co dobrze pokazuje częściową przynajmniej niemiarodajność tego konkursu. Mam wrażenie, że wielu przedstawicieli mediów w Polsce myśli o kulturze w bardzo schematyczny sposób - interesuje się standardowymi instytucjami świata sztuki pomijając zjawiska bardziej efemeryczne, a również kulturotwórcze (a często nawet bardziej kulturotwórcze niż te zauważane...).

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Nudna ta relacja. Ziewać się chce!

Aneta Rostkowska pisze...

następnym razem dorzucę jakieś plotki i kompromitujące zdjęcia :-)