wtorek, 23 sierpnia 2011

Czy sztuka musi być wieloznaczna?

Frapujące jest to, że intelektualiści zazwyczaj odrzucający wszelki uniwersalizm i esencjalizm za oczywiste uznają istnienie czegoś takiego jak istota sztuki. Według sporej części z nich sztuka jest fenomenem niejednoznacznym, koncentrującym uwagę na swej materialności, niereprezentującym i nieuchwytnym. Dziś np. znalazłam w internecie tekst Jana Sowy, w którym znaleźć można dokładnie taki pogląd. Dobrze widać go również w dwóch recenzjach z wystaw Jana Simona napisanych przez Jakuba Banasiaka dla Obiegu. Pierwsza wystawa Simona została oceniona pozytywnie – przy czym jedną z głównych jej zalet jest niejednoznaczność, druga zaś negatywnie, przy czym za wadę autor uznał dosłowność prezentowanej pracy (generalnie można zaobserwowować, że u wielu krytyków opozycja wieloznaczność/jednoznaczność jest standardowym środkiem oceny sztuki).
Dziwi mnie nieco pewność siebie, z jaką poglądy dotyczące tego, czym jest sztuka, są wypowiadane. Przecież cała historia awangardy z jej licznymi zwrotami, które kształtowały pojęcie sztuki, znacząco podważyła pogląd o istnieniu stałej i niezmiennej istoty sztuki. Spojrzenie wstecz pokazuje raczej wielość różnych ‘istot’ (albo raczej definicji) sztuki, połączonych różnego typu podobieństwami. Raz jest tych podobieństw więcej i mamy do czynienia z pewną ciągłością, raz jest ich mniej i widoczne są momenty zerwania.
Niektórzy współcześni artyści przesuwają swą sztukę w kierunku jednoznaczności świadomie zacierając granice między sztuką i działaniem politycznym (np. Yael Bartana; podobną postawę wyrażał też w swym manifeście Artur Żmijewski). Może więc właśnie teraz – poprzez ich działania - mamy do czynienia z momentem zmiany w samej definicji sztuki, ze zwrotem, polegającym na dopuszczeniu w obręb sztuki takich właśnie - bardziej jednoznacznych - działań (nie mówię, że sztuka ma być tylko taka, raczej chodzi o rozszerzenie pola; zresztą i wcześniej takie działania następowały i jakoś w obręb sztuki weszły, ale chyba wyłącznie jako kurioza...). Dlaczego tak wiele osób nie chce tego przyjąć (np. w ostatniej debacie w Gazecie Wyborczej Marta Tarabuła to skrytykowała, a Dorota Jarecka zignorowała)? Być może dlatego, że każda sztuka o bardziej jednoznacznej wymowie kojarzy się nam z totalitarnymi systemami. Czy jest jednak sensowne utożsamianie ‘sztuki jednoznacznej’ tworzonej pod rządami totalitarnymi ze 'sztuką jednoznaczną' tworzoną w warunkach demokracji, w której deklaracja ideologiczna jest świadomym wyborem artysty? Moim zdaniem nie!

28 komentarzy:

Paulina pisze...

Nie wiem, czy warto się przejmować tekstem sprzed paru lat, w którym jeden z przypisów (!) brzmi: >>Sierakowski też spuścił zresztą ostatnio z bolszewickiego tonu (jakby doszła do niego opinia, że jest - jak to ktoś powiedział - "bardziej lewicowy niż mu zdrowy rozsądek podpowiada") i zgodził się, że jeśli ktoś chce robić sztukę "o kwiatkach", to mu wolno; wcześniej twierdził, że powinno być tylko "o robotnikach"<<. Wiem, "Obieg" to medium na tyle poważne, że niegodne ignorowania - ale to nie dotyczy wszystkiego, co wisi na jego łamach. :/

A co to jest - w kontekście wskazanej opozycji i alternatywy wyrażonej pod koniec - "jednoznaczność"?

Aneta Rostkowska pisze...

hej :-)
te teksty to tylko przykłady; te poglądy można napotkać i teraz - weź choćby ostatnią dyskusję w świątecznej wyborczej.
'sztuka jednoznaczna' - sztuka o prostym przesłaniu, dającym się zawrzeć w kilku zdaniach, sztuka z tezą, dyskursywna, artysta opowiada się za konkretnym poglądem w jakiejś sprawie.

Paulina pisze...

Wychodzi, że w tym miejscu sztuka jednoznaczna to taka, która kojarzy się jako opowiadająca się za konkretną stroną sceny politycznej. Trochę za mało, by orzekać "jedno znaczenie", i dlatego ciekawam, jaka instancja decyduje - 1] artyst(k)a deklarując intencje np. w wywiadzie, 2] krytyka, klarując (określenie za Vargą z ostatniego Dużego Formatu), 3] oponenci (-tki), protestując? (O innym artyście oponującym jako krytyk nie wspominając, bo wyjdzie, że sobie żarty urządzam).

O, tak, śledzę dyskusję. Ja tam jestem cyniczna:

"Później z nieco większą desperacją usiłowałem sprzedać swoje wyroby do prasy codziennej. Gdziekolwiek zwęszyłem polemikę, na łeb na szyję rzucałem się w wir dyskusji o rzeczach, którym nigdy nie poświęciłem bodaj jednej myśli (...). Doskonale wiedziałem, że istnieje cała mafia żerujących na polemikach i publicznych dyskusjach. Często wychodziło im to świetnie, temat potrafił utrzymywać się przez kilka miesięcy, szerząc się wśród publicystów działów kulturalnych niczym intelektualna wścieklizna” [Klas Östergren, „Gentlemani”].

Anonimowy pisze...

ukierunkowanie potencjału sztuki na dziedziny tj. polityka , nauka, ekologia może dać ciekawe efekty. np. w zakresie ekologii - sztuka, która popiera prostą tezę, że reintrodukcja wilków, jest korzystna. jeżeli, również dzięki działaniom artystycznym, odżywa piękny ekosystem, to czy założenie jednoznaczność sztuki w tym przypadku nie jest wystarczająco dobrze ugruntowane ? Czy idąc w tym kierunku nie odkryjemy wartości, za którymi skrycie tęsknimy...na przekór tym, którzy piszą

"W sali trzeciej i ostatniej znajdziemy zaś esencję - to, dzięki czemu "Gradient" jest tak udanym projektem: "sensualne projekty, które budują nastrój zagubienia i chaosu "

j.

Aneta Rostkowska pisze...

@P - nie chcę rozstrzygać, kto o tym decyduje, różnie bywa, raczej nie ma jednego 'centrum decyzyjnego' (i dobrze), po prostu pewne interpretacje są bardziej przekonujące niż inne i więcej osób je akceptuje w danym momencie.
co do cytatu - rozumiem, że chodzi Ci o to, że tego typu projekty artystyczne mogą wypływać z koniunkturalnych pobudek i bez znajomości tematu. myślę, że tak może być, ale nie zawsze tak jest. co do pobudek to będzie nam trudno dyskutować, bo nie mamy za bardzo do nich dostępu. co do braku znajomości tematu - no coż, to raczej widać w samych pracach.
@J - otóż to :-) ale nie uważam, by takie aktywistyczne projekty były bardziej wartościowe niż inne. sprzeciwiam się tylko ich całkowitemu odrzucaniu.

pauli. pisze...

Z tego się robi zbyt złożony labirynt. Poza wszystkim powyższym, dodam choćby takie czynniki - dostępność głosu krytycznego (interpretującego), moje zaufanie do niego (i do samej osoby, i do łamów, na jakich się wypowiada), albo dostępność ocenianej pracy (czy ją znam bezpośrednio, czy oglądam dokumentację, w zależności od medium pracy łatwiej lub trudniej ją udokumentować w sposób dający szerokie pojęcie o jej kształcie), etc. Przy "decentralizacji" i rozproszeniu, które jest oczywiście mile widziane, za jakimś dziełem ma iść fama, że jest "jednoznaczne", w podtekście - dające jednoznaczną deklarację polityczną artysty /-ki? Kolejna rzecz - tu się zaczaiła sugestia, że jednoznaczność może być tylko polityczna. J. daje dobry przykład, ale z pewnego punktu widzenia to, co proekologiczne jest również polityczne (by nie odwoływać się do analogicznego sloganu: prywatne jest polityczne, i paru innych). Tu jednak aspekt artystyczny idzie o lepsze z etycznym. :/

Cytatowi nie mogłam się oprzeć, ponieważ trafiłam na niego właśnie przypadkiem. Nie lubię takich polemik "o pryncypia", ponieważ są ogólnikowe, syntetyzują to, co z większym pożytkiem mogłyby analizować. Poza tym lubie ironizować za pomocą cytatów, tylko opcji "wstaw przypis dolny" tu brakuje...

Aneta Rostkowska pisze...

trochę zmieniasz temat - tematem mojego posta był pewien typ sztuki i brak akceptacji dla niego wśród sporej części środowiska artystycznego, a nie to, w jaki sposób interpretujemy sztukę. nie lubisz 'polemik o pryncypia', ale przesuwasz temat dyskusji w kierunku takiej właśnie polemiki ;-)
nie jest dla mnie ważne, jakiego typu jest to jednoznaczność - może być polityczna jak u Bartany, ale nie musi.
pozdrawiam :-)

Karolina Plinta pisze...

Cóż, zgodzę się, że sztuka wcale nie musi być "niejednoznaczna", żeby była ciekawa - w końcu jestem zwolenniczką sztuki nowych mediów, ostatnio także co raz bardziej podobają mi się prace związane z ekologią... wydaje mi się, że taka sztuka nie wzbudza tylu sprzeciwów, bo jest po prostu bardziej neutralna - w Polsce np. mało ludzi "ze środowiska" interesuje się tym, co jest pokazywane na Ars Electronica, i raczej nie ma żadnej dyskusji na ten temat:)

Tymczasem prace z kręgu "czystej polityki" - to już coś innego, choć są "zbudowane" na podobnej regule. Polityka zawsze budzi więcej emocji i znajdzie się więcej protestujących, którym nie podoba się to, co jest prezentowane w ramach tej pracy. Cokolwiek powiemy o filmach Bartany (czy nam się podobają, czy nie:), chyba przyznasz, że w polskim środowisku zostały odebrane jako "wyrób KP", a tematyka filmów, odnosząca się do sytuacji w Izraelu - zeszła trochę na bok. Mam wrażenie, że dyskusja w wyborczej była trochę o tym, "kto jest za KP, a kto nie";) argumenty bywały różne, raz bardziej przekonywujące, raz mniej... dyskusja o tym, czy sztuka powinna być jednoznaczna czy też powinna być "częścią rzeczywistości" jest dosyć miałka i raczej mówi o pewnych podziałach w środowisku niż o faktycznych problemach sztuki...

Aneta Rostkowska pisze...

1. może sztuka nowych mediów nie zyskuje w Polsce uznania właśnie dlatego, że ma często dość prosty, zazwyczaj eksperymentalny, charakter? (pewnie powodów jest więcej, ale to może być jeden z nich)
2. co do kwestii jednoznaczności i polityki. na pewno masz częściowo rację - źródłem sprzeciwu wobec bardziej 'jednoznacznych' projektów bywa niekiedy sam fakt, że są one robione we współpracy z konkretnym środowiskiem politycznym. w projekcie Bartany to współpraca jest bardzo widoczna. niemniej - chyba każde stanowisko polityczne, jakie artysta może promować w swej sztuce, jest związane z jakąś opcją polityczną. jak artysta będzie przeciwko GMO, czy elektrowniom atomowym, to od razu zostanie skojarzony z zielonymi, czyli lewicą itd. zawsze będzie można zydskredytować czyjś projekt przez powiedzenie, że jest lewicowy/prawicowy. pytanie, czy dyskusja na temat sztuki cokolwiek na tym zyska. raczej w to wątpię.
c.d.n.

Aneta Rostkowska pisze...

jeżeli zatem "dyskusja o tym, czy sztuka powinna być jednoznaczna [AR: chyba miałaś na myśli "wieloznaczna"? :-)]czy też powinna być "częścią rzeczywistości" jest dosyć miałka", to tylko dlatego, że jej uczestnicy nadmiernie skupiają się na kwestiach przynależności do tej, a nie innej opcji politycznej. ja natomiast się na tym nie skupiam, tylko zwracam uwagę na to, że pojawianie się takich bardziej zaangażowanych projektów (próbujących przekraczać pole sztuki, ale jednocześnie "pasożytujących' na wypracowanej przez sztukę autonomii) może być symptomem zmiany w samym pojmowaniu sztuki.

Karolina Plinta pisze...

hm... wiesz mówisz tak jakby to tej pory sztuka była faktycznie czymś wyizolowanym od społeczeństwa. Tymczasem dyskusja o sztuce, która przekracza swoje pole trwa od bardzo dawna! w sztuce nowych mediów - od początku ich powstania... A w polityce - co zrobić choćby z pomarańczową alternatywą, czy to jest sztuka galeryjna? :) czasami mam wrażenie, że manifest Żmijewskiego to trochę takie przebudzenie Kolumba:) Dzisiaj przeczytałam jego wywiad z działaczem Wojny w nowym wydaniu KP - on z nim rozmawia tak, jakby Wojna to była jakaś niesamowicie innowacyjna grupa. Sorry, a gdzie cała historia Zachodniego aktywizmu na pograniczu sztuki?

Aneta Rostkowska pisze...

no jasne, znam tę historię, dobrze, że zwracasz na nią uwagę. ja zresztą też wspominam o tym w ostatnim akapicie posta w nawiasie. właśnie w obliczu tak rozbudowanej tradycji aktywizmu w sztuce dziwi mnie opór wobec współczesnych działań aktywistycznych. skąd się on bierze? dlaczego nie możemy po prostu ich dopuścić jako jednej z możliwych odmian sztuki i przyznać, że sztuka nie zawsze musi być wieloznaczna, enigmatyczna etc.?
pozdrawiam :-)

Aneta Rostkowska pisze...

jedna z możliwych odpowiedzi - takie działania 'pasożytują' na wypracowanej przez sztukę autonomii i w pewnym sensie zagrażają jej istnieniu. za próbami zdyskredytowania tych działań stoją próby obrony autonomiczności sztuki. w tym sensie konflikt między zwolennikami obu opcji jest nieuchronny i wpisany w samą 'logikę' sztuki. ?

Anonimowy pisze...

Cytuję: „...zwracam uwagę na to, że pojawianie się takich bardziej zaangażowanych projektów (próbujących przekraczać pole sztuki, ale jednocześnie "pasożytujących' na wypracowanej przez sztukę autonomii) może być symptomem zmiany w samym pojmowaniu sztuki.”

Cytuję: „Niektórzy współcześni artyści przesuwają swą sztukę w kierunku jednoznaczności świadomie zacierając granice między sztuką i działaniem politycznym (np. Yael Bartana; podobną postawę wyrażał też w swym manifeście Artur Żmijewski). Dziwi mnie nieco pewność siebie, z jaką poglądy dotyczące tego, czym jest sztuka, są wypowiadane, ze zwrotem, polegającym na dopuszczeniu w obręb sztuki takich właśnie - bardziej jednoznacznych - działań (nie mówię, że sztuka ma być tylko taka, raczej chodzi o rozszerzenie pola; zresztą i wcześniej takie działania następowały i jakoś w obręb sztuki weszły, ale chyba wyłącznie jako kurioza...).”

Jeśli przytoczeni przez Panią artyści - Żmijewski i Bartana - próbuja poprzez swoje „jednoznaczne” twórcze zaangażowanie („zacierając granice między sztuką i działaniem politycznym”) przekroczyć pole sztuki i zarazem generować zmiany w samym pojmowaniu sztuki, to byłbym ciekawy dalszej argumentacji z Pani strony? Na razie opiera sie ona na wysunieciu hipotezy (tylko hipotezy)?
Wspomniany tekst Sowy i inne kwituje Pani, cyt: „Dziwi mnie nieco pewność siebie, z jaką poglądy dotyczące tego, czym jest sztuka, są wypowiadane”. Z drugiej jednak strony jest Pani przekonana, że prace Bartany i Żmijewskiego mogą być „symptomem zmiany w samym pojmowaniu sztuki”.
Skąd to przypuszczenie? - m*

Aneta Rostkowska pisze...

De facto mamy tu dwa ujęcia sztuki - takie, w którym sztuka nie może być działaniem politycznym a) i takie, w którym może takim działaniem być (b). Niektóre współczesne projekty artystyczne powodują, że pojęcie sztuki rozszerza się z a do b. Cały czas mówimy o sztuce, bo osoby, które tego rozszerzenia dokonują posiadają status artystów, funkcjonują w polu sztuki, korzystają z jego instytucji itd itp. Poza tym jest pewne podobieństwo między ich działaniami, a niektórymi działaniami awangardowymi z przeszłości.
Elementy potwierdzające taki punkt widzenia ('polityczne') można odnaleźć w projekcie Yael Bartany "I zadziwi się Europa". Piszę o tym w jednym z poprzednich postów. Polityczność jej projektu polegałaby w mojej interpretacji np. na zorganizowaniu w trakcie berlińskiego biennale kongresu założonego przez nią ruchu (jak rozumiem Ruch ma mobilizować na rzecz wykluczonych/odrzuconych).

Co od ostatniego pytania - ja tu żadnej pewności nie mam (dlatego napisałam o tym na blogu - ciekawi mnie zdanie innych). Optuję tylko za większą elastycznością, refleksją nad kryteriami oceny i ich adekwatnością do niektórych zjawisk artystycznych.
A jakie jest Pana/Pani zdanie?

Anonimowy pisze...

„Co od ostatniego pytania - ja tu żadnej pewności nie mam (dlatego napisałam o tym na blogu - ciekawi mnie zdanie innych)”?
Przytoczony cytat: „...zwracam uwagę na to, że pojawianie się takich bardziej zaangażowanych projektów (próbujących przekraczać pole sztuki, ale jednocześnie "pasożytujących' na wypracowanej przez sztukę autonomii) może być symptomem zmiany w samym pojmowaniu sztuki”, może być interesującą próbą zastanowienia sie nad problemem krytycznej teorii sztuki w Polsce i ewentualnej jej kontynuacji. Tym samym dalszy dyskurs byłby równocześnie refleksją nad kryteriami oceny sztuki politycznej w odniesieniu do artystów polskich, którzy ją obecnie świadomie uprawiają - przykład Żmijewski - i podobienstwem celow z niektórymi awangardowymi zjawiskami artystycznymi w 20 wieku. Mam tu na myśli przede wszystkim Situationistische Internationale.

Wspomniana krytyczna teoria sztuki (wywodzącą się ze szkoły frankfurckiej) miałaby być nie recepcją i interpretację sztuki w ramach kapitalistycznego systemu, ale spojrzenien poza nim, tzn. reprezentowałaby odmowę i zerwanie zwiazków z nim. W tym wypadku próbą odejścia od pojęcia autonomii sztuki w ramach egzystującego kapitalistycznego systemu sztuki. Odejcia od pojęcia autonomii, jaką reprezentowal Adorno, pośrednio pozwalającej sztuce byc polityczną, ale ograniczajacą jej polityczność do ram tego pojęcia.

Nowe teorie lewicowe z lat 80 tych - nota bene wspomniane w drugiej części artykułu *kwestie politycza* Sowy - dostarczają interesujące instrumenty krytyki systemu kapitalistycznego i próby jego przezwyciężenia. Mam tu na myśli teorie polityczne Ernesto Laclaua i Chantal Mouffe zawarte w książce "Hegemony and Socialist Strategy". W tym kontekście manifest Żmijewskiego „Stosowane sztuki społeczne” i jego książka "Drżące ciała" powinny ponownie zostać poddane krytycznej analizie i dostarczyć odpowiedzi: czy reprezentują odejście od pojecia autonomi w sztuce w ramach systemu kapitalistycznego, czy są tylko „symulakrum do aktywizmu (i z powrotem?)”(Sowa).

Moja pobieżna lektura, szczegolnie manifestu „Stosowane sztuki społeczne” i informacja zaczerpnięta z rozmowy z Grzegorzem Kowalskim „Artysta zawsze jest sam i państwu nic do niego”, cytuję „Artur Żmijewski broni rynku sztuki, choć wydawałoby się, że on pierwszy powinien go podważyć” potwierdza na razie, tragizm artystycznego przedsięwzięcia. Nie oznacza to jednak z upływem czasu możliwość jego reinterpretacji (jakie jest Pani zdanie na ten temat?)?

Stan krytyki artystycznej w Polsce – przywołam polemikę medialną zapoczątkowaną artykułem Tarabuły, uwikłany jest w animozje osobistych lęków i przekonan politycznych zaangażowanych (trafny jest jedynie stan dominacji frakcji lewicowej na rynku sztuki), niż ciekawością intelektualną i płynących z nich wniosków – poz. m*

Aneta Rostkowska pisze...

Oddzielę w tym poście rozważania nad taką hipotetyczną aktywistyczną/polityczną/zaangażowaną sztuką (jaki może przybrać kształt, czy w ogóle jest możliwa) (1) od rozważań dotyczących działań konkretnych artystów (2).
Ad. (2) A propos samych artystów: być może wbrew swoim deklaracjom wcale nie uprawiają oni sztuki aktywistycznej. Np. ja też mam spore wątpliwości, co do tego, czy AŻ rzeczywiście w swej sztuce realizuje postulaty z własnego manifestu. Nie widzę np. w jego sztuce polityki – opowiadania się za konkretnymi tezami politycznymi; widzę raczej metapolitykę – pokazywanie tego, co wyparte przez oficjalne dyskursy i w ten sposób redefiniowanie samej przestrzeni dyskursywnej.
Z drugiej strony warto zauważyć, że w jego manifeście mieszają się oba rodzaje sztuki (i polityczna i metapolityczna) – owszem, jest mowa o odejściu od autonomii, ale i jest fragment wskazujący, że jakąś tam autonomię trzeba zachować (na życzenie odszukam to miejsce w tekście). Więc może wcale nie jest on niekonsekwentny (a sam manifest jest niespójny).
[Dodam jeszcze, że w manifeście jest mowa nie tyle o porzucaniu autonomii, co jej instrumentalizacji. Jan Sowa wskazywał w jednym ze swoich tekstów, że instrumentalizacja autonomii jest tym samym, co jej porzucenie. Nie jestem do końca do tego przekonana. Autonomię można rozumieć jako samodzielność. Wtedy instrumentalizacja autonomii będzie polegała na samodzielnym stawianiu sobie celów ważnych ze społecznego punktu widzenia.
Tak w ogóle: co to jest autonomia sztuki?]
Ad. (1) Post autorstwa m. jest dobrą podstawą dla takich rozważań. Nie jest dla mnie jednak jasne, w jaki sposób mielibyśmy czerpać z teorii Laclau i Mouffe (co dokładnie mielibyśmy od nich wziąć?)? Sama Mouffe w odniesieniu do sztuki reprezentuje raczej opcję metapolityczną za istotne uznając prace K. Wodiczki (jako dające przestrzeń wypowiedzi grupom wykluczonym z panującego konsensu).
Jak zatem wyobrażałabym sobie taką nową opcję w sztuce? Warto się nad tym zatrzymać (może taka nowa opcja jest w gruncie rzeczy niemożliwa?). Chyba musiałaby być to sztuka spełniająca następujące (powiązane ze sobą i częściowo pokrywające się ;-)) warunki:
- względna jednoznaczność wypowiedzi/działania, nie enigmatyczność
- użycie środków wyrazu niespecyficznych dla sztuki
- artysta opowiada się za konkretną opcją, konkretnym stanowiskiem w danym sporze, nie jest neutralny
- artystę obowiązują takie same zasady/reguły, jakie funkcjonują w odniesieniu do nie-artystów podejmujących zbliżoną aktywność
- działanie artysty jest tu jednocześnie sztuką i polityką (należy do obu pól - czyli nie uznajemy ich za wykluczające się)
- status obiektu sztuki jest tu zachowany dzięki powiązaniu wykonawcy obiektu ze światem sztuki, np. dzięki temu, że uzyskał on wcześniej status artysty (wykształcenie, fakt zrobienia prac zgodnych z obowiązującym paradygmatem sztuki itd.).
Czy warunki te są sprzeczne?
Pozdrawiam :-)

Anonimowy pisze...

Pozostanę przy Pani odzieleniu: „rozważania nad taką hipotetyczną aktywistyczną/polityczną/zaangażowaną sztuką (jaki może przybrać kształt, czy w ogóle jest możliwa) (1) (i) rozważań dotyczących działań konkretnych artystów (2)” i odpowiem na razie na punkt (2).
Pozornie dotyka także punkt (1), wymaga on jednak szerszego potraktowania, które pozostawiam na później.

Ad.(2).
„Tak w ogóle: co to jest autonomia sztuki?” (nota bene używa Pani juz wcześniej tego pojęcia)?
Na potrzebę dyskusji pozostańmy przy wcześniej wspomnianym Adorno i jego podstawowym założeniom autonomii sztuki (nie wchodząc dalej w niuanse jego teorii estetycznej).
Sztuka jest dla Adorno systemem reguł i konwencji estetycznych. Tworzy „einstimmiges System”, zwany „autonomia sztuki” wewnątrz kapitalistycznego społeczenstwa. Sztuce dozwolone jest być polityczną, ale w ramach lojalności (kategoria jej bezinteresownosci) wobec systemu. Im bardziej lojalny stosunek, tym większy wyraża sprzeciw społeczny wobec niego. Każda polityczna instrumentalizacja systemu powoduje, że traci przez to swoją estetyczną autonomię i zostaje unicestwiony. Sztuka jest instytucją, należy do społeczeństwa kapitalistycznego i jest mu ideologicznie podporządkowana. Albo inaczej, sztuka (system sztuki) należy do subideologii systemu kapitalistycznego. Należy jeszcze dodać, w której centralną rolę pełni kult artysty.

Co postuluje w swoim manifeście „Stosowane sztuki społeczne” Żmijewski, który jest reprezentanten sztuki politycznej w Polsce?

Żmijewski chce instrumentalizować autonomię sztuki.
Tym posunięciem atakuje dyskurs Adorno. W bardzo mgliście zarysowanym społecznym otoczeniu Żmijewski chce przywrócić sztuce ponownie utraconą skuteczność. Czym jest więc to otoczenie sztuki dla Żmijewskiego? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Nie odpowiada konkretnie, że jest to społeczeństwo kapitalistyczne, w każdym razie jego polska odmiana. Jak zauważył słusznie Foucault, krytyka bez objektów do których sie odnosi nie może zostać sprecyzowana i skazana jest na rozproszenie. Kiedy Adorno pisał, że autonomia sztuki jest „Negation der bestimmten Gesellschaft” - negacją określonej społeczności – to po to, aby uchronić ją w ten sposób przed wpływem jakiejkolwiek manipulacji propagandowej (politycznej) z zewnątrz. Neutralizacja społecznego protestu jest wpisana w cenę estetycznej autonomi sztuki. Jeżeli artysta chce instrumentalizować autonomię sztuki, a jego instrumentalizacja miałaby odnieść polityczny skutek, musi skonfrontować się z faktem, że autonomia sztuki – precyzyjniej ideologia „autonomii sztuki“ zostaje przez to unicestwiona. Artysta podejmuje konfrontację z tą ideologią, a tym samym ze sztuką-instytucją w ramach określonego społeczeństwa. Na to pytanie: jaki skutek polityczny reprezentuje jego manifest? Żmijewski nie udziela jednoznacznej odpowiedzi.

Anonimowy pisze...

Żmijewski, chce odzyskać kontrolę nad autonomią sztuki. „(A)utonomia stałaby się wówczas ponownie pomocna w realizacji zamiarów”, miedzy innymi „wejście (sztuki) w pola innych dziedzin, np. nauki i polityki, żeby „dać się sprawdzić”.
Pani trafne określenie – redefinicja przestrzeni dyskursywnej – doskonale ujmuje problem. „Pokazywanie tego, co wyparte przez oficjalne dyskursy i w ten sposób redefiniowanie samej przestrzeni dyskursywnej”. Dokonała tego już w 20 wieku awangarda na różne sposoby, a redefinicja ta nazywa się „Institutionskritik”. Krytyczna reflekcja dotyczyła instytucje sztuki, ich funkcji, także roli państwa i ograniczała się tylko do nich, zachowując w dalszym ciągu jej konwencje. Skutek polityczny jest znikomy i zachowuje ciągłość systemu. Kontrola Żmijewskiego nad autonomią byłaby tym samym zachowaniem jej status quo. Sztuka jego pozostaje „rewolucyjna”, nadal jednak funkcjonuje w ramach intytucjonalnej sztuki, a rynek sztuki pozwala mu spokojnie „tworzyć i żyć”(Kowalski), o którym w manifeście nie wspomnial żadnym słowem.

Żmijewski chce instrumentalizować własną autonomię.
Czy jest świadomy, że ideologia artysty wciąż stanowi operacyjny rdzeń systemu kapitalistycznej sztuki? Obserwując jego twórczość na tym polu nie posunął sie zbyt daleko, nadal funkcjonuje jako artysta.

Powyższa argumentacja jest opowiedzią na wątpliwość: czy manifest Żmijewskiego reprezentuje odejście od pojęcia autonomii w sztuce w ramach systemu kapitalistycznego, czy jest tylko „symulakrum do aktywizmu (i z powrotem?)?(Sowa)
Pani uwaga, że dwa rodzaje sztuki mieszają sie ze sobą w manifeście Żmijewskiego - polityczna („odejscie od autonomii”) i metapolityczna („autonomię trzeba zachować”) – może być tylko dowodem na brak zrozumienia problemu: co znaczy rewolucyjny proces w sztuce? autora manifestu.
Aczkolwiek nieznany jest mi tekst Sowy, o którym Pani wspomina, z teorii autonomii sztuki Adorno można wyciągnąć wniosek, że „instrumentalizacja jej jest tym samym, co jej porzucenie” (Sowa). Dla Adorna kończy sie zagładą sztuki. Inaczej ujmując: ideologia „autonomii sztuki” ustępuje miejsca innemu politycznemu projektowi, przed którym chciał ją uchronić.
Poz. :) m*

Aneta Rostkowska pisze...

hej :-)

1. mój problem z Adorno polega na tym, że on cały czas pozostaje w modernistycznym paradygmacie, a ten paradygmat jest przecież tylko jedną z historycznych form sztuki - na jakiej podstawie mam przyjmować, że diagnozy Adorno obowiązują zawsze i wszędzie?

przecież ten paradygmat zrodził się w pewnej historycznej epoce i nie musi trwać wiecznie. kiedyś się narodził i kiedyś może zostać osłabiony (i moim zdaniem został). każda teoria jest jakoś tam wartościująca - ta adornowska również - preferuje sztukę autonomiczną/krytyczną w opozycji do sztuki 'heteronomicznej'. a ja właśnie chciałabym dowartościować tę drugą :-)

2. w pytaniu "co to jest autonomia" chodziło mi właśnie o Twoje zdanie - kluczowe jest tu wyraźne zdefiniowanie tego terminu (swoją definicję podałam i chyba od razu widać, że jest różna od Twojej/Adornowskiej, w której autonomia sztuki=brak społecznej funkcji - mojej definicji bliżej do kantowskiego rozumienia wolności - jestem autonomiczny=sam tworzę i wybieram sobie reguły według których działam).

3. "Każda polityczna instrumentalizacja systemu powoduje, że traci przez to swoją estetyczną autonomię i zostaje unicestwiony."
- i tu sie pojawia pytanie - czy na pewno zostaje unicestwiony? może instrumentalizacja może dojść do skutku, ale bez unicestwienia? to byłaby sytuacja, w której artysta tworzy polityczną sztukę (wyzbywa się autonomii w adornowskim sensie tego
terminu) i to, co tworzy ma NADAL pewne właściwości pola sztuki, np. jest wspierane przez instytucję związaną ze sztuką.

niezłym przykładem byłoby wybudowanie przez Althamera podjazdu dla niepełnosprawnych.

4. co do 'redefiniowania przestrzeni dyskursywnej' - to się mieści w tradycyjnym modernistycznym paradygmacie sztuki. w manifeście AŻ są elementy wskazujące na to, że nie chodzi mu wyłącznie o redefiniowanie przestrzeni sporu, ale i o wspieranie
konkretnej opcji/konkretnego stanowiska w sporze.

link do tekstu jana Sowy (polecam):
http://zakladslusarstwa.blogspot.com/2011/03/czytelnia-i.html
pozdrawiam :-)

Tymek Borowski pisze...

Podpisuje się, +1

Jednoznaczności nam zdecydowanie potrzeba - mniejsza o to w jakim konkretnie wydaniu - i to nawet jednoznaczości głupiej, naiwnej, banalnej. Choćby po to, żeby nieco to wszystko przewietrzyć.

Jak mówi Poeta:
http://goo.gl/QqHzB

Pozdrowienia!

Aneta Rostkowska pisze...

Poeta górą :-DDD

Tomasz Kozak pisze...

"Wieloznaczność" i "nieoczywistość" to jedne z najbardziej fetyszyzowanych pojęć w świecie sztuki.

Temu fetyszyzmowi można się przeciwstawiać, forsując (dialektycznie) pojęcie "jednoznaczności".

Tu pojawiają się dwa pytania:

1. Czym jest "jednoznaczność"?
Według mnie powinna ona implikować PRECYZJĘ PRZEKAZU (a nie jego redukcyjne uproszczenie).

2. Czy taka precyzja cechuje działania artystów wymienionych w powyższej dyskusji?

Mam wątpliwości. Wydaje mi się, że AŻ i YB nie proponują precyzyjnych przekazów, lecz komunały (polityczne) i truizmy (poznawcze). Te, owszem, bywają jednoznaczne, pytanie tylko, czy jest to jednoznaczność inspirująca dyskusję, która nie ograniczałaby się do jałowego mielenia sloganów?

Aneta Rostkowska pisze...

ad. 1. tak, wydaje mi się, że to dobre ujęcie
ad. 2. chyba musielibyśmy to przedyskutować na konkretnych przykładach. może omówmy projekt YB? jak Pan go interpretuje?

Tomasz Kozak pisze...

Sprawa jest dosyć skomplikowana, a blogowa dyskusja wymaga zwięzłości i skutkuje uproszczeniami. Spróbuję mimo to zarysować moje stanowisko.

1. Muszę wyznać wstydliwą rzecz. Otóż wcale nie mam pewności, że moje ujęcie "jednoznaczności" jest dobre. Głębsza analiza ujawnia jego aporetyczność. Dlaczego? Ponieważ nawet fundamentalne pojęcia nie są jednoznaczne. W najlepszym razie cechuje je dialektyczna dwuznaczność. Np. pojęcie czerni zakłada istnienie jakiejś bieli. I owa biel, nawet jeśli nie ingeruje w czerń, jest od niej nieodłączna. To samo dotyczy pojęcia "dobra", "wolności", itd. Można by zatem powiedzieć, że jednoznaczność nie istnieje, albowiem już na podstawowym poziomie rzeczy okazują się dwuznaczne, a dwuznaczność to nic innego, jak pierwszy stopień wieloznaczności. Tu jednak pojawia się aporia, ponieważ istotę wieloznaczności możemy zrozumieć tylko przy pomocy pojęcia jednoznaczności (podobnie, jak pojęcie "zła" da się zdefiniować jedynie, gdy założymy istnienie "dobra"). Problem polega na tym, że - jak przed chwilą powiedziałem - jednoznaczność w mocnym sensie właściwie nie istnieje, bo jest wieloznacznością. Ta zaś nie może zaistniej bez obecności jednoznaczności... ;-)))
Tym sposobem zamyka się błędne (aporetyczne) koło dialektyki...

Można by w tym momencie argumentować, że jednoznaczność rozumiana jako precyzja przekazu, bynajmniej nie implikuje sytuacji, w której jednemu znakowi przypisane zostaje jedno pojęcie. Jednoznaczność definiowana jako precyzja pojęciowa to niekonieczne pojedynczość pojęciowo-semantyczna. Jednoznaczność mogłaby być także specyficzną jednością wielu pojęć i wielu znaczeń precyzyjnie uporządkowanych w ramach pewnego horyzontu (np. w ramach dyskursu tzw. lewicowej sztuki politycznej).
Niestety, tak pojęta jednoznaczność znów okazuje się wieloznacznością, a wówczas pojęcie jednoznaczności okazuje się zbędne lub (co gorsza) mylące.
Być może więc lepiej zastąpić je po prostu pojęciem precyzji. Dodajmy - precyzji wykorzystywanej do formułowania mocnych komunikatów (nie "jednoznacznych", lecz właśnie "mocnych").

Takim komunikatem jest np. projekt YB postulujący powrót Żydów do Polski.

Tomasz Kozak pisze...

2. Pyta mnie Pani o moją interpretację tego projektu...
Ja w pewnym sensie zgodziłbym się z Pani punktem widzenia tam, gdzie akcentuje Pani metapolityczność i potencjalność postulatów YB. W związku z tym powiedziałbym, że polityczność proponowana przez YB ma charakter "poetycki" w Schillerowskim sensie tego słowa. A to znaczy, że waloryzuje prawdę "poetycką" niejako w kontrze do prawdy "historycznej". Schiller twierdził, że "historyk" zajmuje się tym, co faktycznie się zdarzyło, "poeta" natomiast eksploruje to, co mogło by się wydarzyć. Innymi słowy, "poetyckość" koncentruje się na ukrytym, niezrealizowanej potencjale tkwiącym w rzeczy. W tym sensie zaryzykowałbym, że każda narracja metapolityczna jest "poetycka", ponieważ próbuje opisać horyzont możliwości dla polityki "historycznej". I tutaj wraca problem jednoznaczności/wieloznaczności. Konfrontacja z możliwościami będzie bowiem zawsze konfrontacją z wielością. Pojedyncza możliwość, pozbawiona alternatywy w postaci innej możliwości, przestaje być możliwością i zamienia się w konieczność.
Zatem artystka pokroju YB niejako siłą rzeczy musi mierzyć się z wieloznacznością.

YB, jako eksploratorka potencjalności, powinna penetrować polityczne możliwości wielowektorowo. Bo przecież potencjalny powrót Żydów do Polski miałby konsekwencje wielorakie. A owa wielorakość bynajmniej nie miałaby (jak mniemam) "jednoznacznego" wydźwięku. Przeciwnie - istnieje duże prawdopodobieństwo, że skutki Powrotu utworzyłyby strukturę antynomiczną, może wręcz aporetyczną...
(Zupełnie innym problemem jest kwestia, na ile YB jest zdolna do stworzenia twórczej symulacji Powrotu i zaprezentowania jego istotnych implikacji. Ja stawiam tezę, że YB takich zdolności nie posiada - choćby z tego powodu, że jej wiedza o współczesnej Polsce jest znikoma i ma gazetowy charakter. Dlatego trylogia YB to kompilacja komunałów. To jednak temat na oddzielną dyskusję...).

3. Podsumowując. Wobec powyższego stawiam następującą tezę: pojęcie "jednoznaczności" jest wobec YB nieadekwatne. Jak powiedziałem, pojęciem bardziej stosownym byłaby chyba "precyzja". Artyści pokroju YB powinni dążyć chyba do politycznej precyzji, a nie jednoznaczności. Wydaje mi się także, iż Pani post dotyczył w gruncie rzeczy problemu precyzyjnego formułowania mocnych komunikatów politycznych przy pomocy instrumentów oferowanych przez estetykę.

Pozdrawiam,
TK

Aneta Rostkowska pisze...

Ad. 1 – “jednoznaczność rozumiana jako precyzja przekazu, bynajmniej nie implikuje sytuacji, w której jednemu znakowi przypisane zostaje jedno pojęcie.”
To prawda, jakkolwiek, gdy zgadzałam się z Pana ujęciem jednoznaczności miałam na myśli taką sytuację, w której jeden znak oznacza jedną rzecz. W innym wypadku jest dokładnie tak, jak Pan pisze – jednoznaczność staje się wieloznacznością. Ewentualnie moglibyśmy odróżnić dwa rodzaje wieloznaczności – taką, w której występują dookreślone opcje/możliwości i taką, która jest czymś w rodzaju bezkształtnej magmy, a więc nie zawiera żadnego uporządkowania. Tu oczywiście od razu pojawia się pytanie, czy jesteśmy w ogóle w stanie doświadczyć takiej ‘magmy’ skoro doświadczenie jest zawsze związane z jakimś porządkowaniem... ew. można by próbować wyróżniać różne rodzaje uporządkowania i mówić o magmie jako czymś uporządkowanym w ‘słaby’ sposób – np. nie poprzez kategorie dyskursywne, lecz jakieś inne (podobieństwo, relacje czasoprzestrzenne itp.).

„(...) nawet fundamentalne pojęcia nie są jednoznaczne. W najlepszym razie cechuje je dialektyczna dwuznaczność. Np. pojęcie czerni zakłada istnienie jakiejś bieli. I owa biel, nawet jeśli nie ingeruje w czerń, jest od niej nieodłączna. To samo dotyczy pojęcia "dobra", "wolności", itd.”
Hmm, wydaje mi się, że fakt istnienia par pojęć nie implikuje dwuznaczności. Wszak nawet jeśli dane pojęcie ma pojęcie przeciwstawne, to jest możliwa sytuacja, w której oba są dobrze zdefiniowane – każde ma jedno znaczenie. Ktoś może np. uważać, że „dobre=zgodne z 10 przykazaniami”, a „złe=niezgodne z 10 przykazaniami” i (abstrahując od problemów z interpretacją przykazań) będą to całkiem jednoznaczne definicje.

Jest chyba tak, że to, czy coś jest jednoznaczne/wieloznaczne, objawia się zawsze w konkretnej sytuacji/zależy od kontekstu – prace artystyczne mogą w zależności od okoliczności objawiać więcej lub mniej możliwości interpretacyjnych. Tym niemniej istnieją projekty performatywnie zorientowane, mające na celu pewną zmianę, np. społeczną i w związku z tym produkujące pewien (w miarę - to jest jakoś nieostre, zgadzam się) dookreślony komunikat. I te nazwałabym jednoznacznymi postulując jednocześnie nieodrzucanie ich z góry, lecz rozpatrywanie we właściwym kontekście, czyli np. w inny sposób niż projekty 'galeryjne'.

Aneta Rostkowska pisze...

Ad. 2
Stwierdzenia dotyczące ‘prawdy poetyckiej’ wydają mi się bardzo trafne w kontekście YB, rzeczywiście mamy tu do czynienia z próbą eksploracji pewnej potencjalności – tego, co mogłoby stać się w Polsce. Pytanie tylko, czy jej projekt wyczerpuje się w tej ‘prawdzie poetyckiej’, czy też nie zawiera elementów ‘prawdy historycznej’? Pisząc tekst na blogu chciałam rozważyć właśnie tę drugą opcję – wydaje mi się, że w projekcie YB są elementy wskazujące na to, że chce ona nie tylko rozważać pewną możliwość, ale również niejako performatywnie wcielać ją w życie. Świadczy o tym np. taki element jak dobór „aktorów” do jej filmów – aktorów w cudzysłowiu, bo to są przeważnie autentyczne postaci z polskiego życia publicznego – ich udział nadaje całemu projektowi charakter nie tylko spektaklu, ale i realnego działania. Innym przykładem może być stworzenie całego ruchu, manifestu, organizacja zjazdu – to są konkretne działania polityczne. (Zwróćmy też uwagę na to, że ona sama jest Żydówką i gdy Polacy wybierają ją do udziału w Biennale to w pewnym sensie jest to jakiś rodzaj ‘powrótu’ Żydów do Polski. Oczywiście to nie jest element jej projektu artystycznego, niemniej to o czym mówi ten projekt realizuje się w pewnym sensie w tym, jak on ‘istnieje’, jaki jest jego status – a więc pośrednio jest to jeden z jego efektów.) I tu pojawia się pytanie, czy fakt, że takie elementy pojawiają się w medium sztuki , nie pozbawia ich automatycznie owej polityczności. Nie mam tu na myśli metapolityczności, lecz polityczności właśnie. Jeśli uznamy, że sztuka, polityka, religia, filozofia, nauka itd. to dobrze zdefiniowane odrębne sfery i nijak nie da się ich połączyć, to stwierdzimy, że te elementy jako artystyczne nie są polityczne i dyskusja się zakończy. Jeśli uznamy, że tej odrębności nie ma, że te obszary mogą się krzyżować, to wówczas te elementy będą i artystyczne i polityczne zarazem. Byłby to swoisty powrót do sztuki pozostającej ‘w służbie’ konkretnych idei – taka była przez długi czas sztuka religijna, taka była sztuka socrealistyczna, taka bywała niekiedy awangarda, czy polska sztuka krytyczna. Paweł Mościcki w "Polityce teatru" przeprowadził podział na sztukę zaangażowaną i angażującą. W skrócie: sztuka zaangażowana to:
• Sztuka jako środek do celu
• Sztuka wchodząca w dyskusje polityczne, uczestnicząca w debacie społecznej
• sztuka odwołująca się do konkretnej sytuacji politycznej
• traktująca sferę komunikacji jako przejrzystą i poddającą się opisowi
• Wypowiedź na temat sporów już zarysowanych
• Nie przekształca sytuacji, lecz dokonuje wyboru w jej ramach
Powiedziałabym zatem, że jest to sztuka działająca w obszarze polityki/bardziej jednoznaczna/konkretna. Z kolei sztuka angażująca:
• Uznaje, że rewolucja art. ma zawsze efekty polityczne, jednak ich dynamika różni się od tej dotyczącej sztuki zaangażowanej
• Wymyśla nowe linie podziałów, nie opowiada się za jakąś już zarysowaną opinią, nie wybiera między A i B, lecz stara się pokazać, że nasze możliwości nie ograniczają się do A i B, neguje to, co istniejące, ale przekracza sama negację znajdując punkt widzenia zupełnie nieuchwytny dla wcześniejszych pozycji, wymykający się zastanym językom
• Rozpoznaje i wyprzedza próby jednoznacznego zawłaszczenia
• Zajmuje się przy tym sobą, swoim językiem
• Jej patronem jest Roland Barthe. Inni: Ranciere, Badiou.

Powiedziałabym zatem, że jest to sztuka działająca w obszarze metapolityki. Moim celem była więc obrona sztuki zaangażowanej/politycznej/bardziej jednoznacznej. Im więcej o tym jednak myślę, tym cała sprawa wydaje mi się bardziej złożona, m.in. wydaje mi się, że projekty artystyczne zawsze będą zawierać aspekt metapolityczny, bo nawet najbardziej prozaiczne działanie wykonane przez artystę nabiera symbolicznego charakteru... No i chyba trzeba tu rzeczywiście uruchomić jakąś dialektyczną i odwołującą się do historii kultury (m.in. nowoczesność/ponowoczesnośc/po-ponowoczesność) analizę, bo jedna para pojęć nie wystarczy do dobrego ujęcia tak skomplikowanego tematu...
Uff.. pozdrawiam :-)