Zbiornik Kultury to jedno z pomieszczeń dawnej fabryki kosmetyków Miraculum na krakowskim Zabłociu. Od lipca odbywają się w nim różnego typu wydarzenia kulturalne - wystawy, pokazy filmów itd.. Zainicjowany i prowadzony przez Mateusza Okońskiego i związaną z nim artystyczną grupę Strupek, Zbiornik ożywił nie tylko sąsiadujący nudny i bez pomysłu urządzony klub Fabryka (kto w ogóle wpadł na pomysł zastąpienia wspaniale wieloznacznej nazwy "Miraculum" oklepaną "Fabryką"?), ale i w ogóle samą dzielnicę, w której postindustrialne budynki sąsiadują z placami budowy ekskluzywnych osiedli.
Zbiornik to dyskretnie umocowana instytucjonalnie (MIK) przestrzeń spontanicznego artystycznego eksperymentu. Wspomnę teraz o kilku pokazywanych w nim projektach (niestety nie mogłam być świadkiem wszystkich).
Z pewnością hitem była wystawa ”Innego końca świata nie będzie”, na której pokazano obrazy Władysława Matlęgi z kolekcji Zbigniewa Sałaja, Mieczysława Górowskiego i Mateusza Okońskiego (kuratorka: Anna Zabdyrska). Artysta ten na co dzień sprzedaje swoje prace pod Halą Targową w Krakowie i zupełnie nie funkcjonuje w obiegu sztuki. Matlęga to Nikifor na miarę naszych czasów – jego obrazy to wizualno-tekstowy chaos, efekt krzyżujących się przekazów medialnych, przejaw trudnego do politycznego zakwalifikowania zaangażowania i patosu (dreszcze człowieka przechodzą na widok teologicznego napisu „Tam pomyłek nie ma” :-D).
Artur Wabik zaprezentował z kolei pracę „10 dziewczyn, w których się kochałem" - kolumnę telewizorów prezentujących kobiece postaci z ‘kultury masowej’ – swoisty pomnik upamiętniający czasy ‘młodości’ przeniknięte anime i grami komputerowymi. Przyznam, że wzruszyłam się oglądając oczekującą na uratowanie księżniczkę z gry Prince of Persia, czy podziwiając taneczne skoki Lary Croft – tak, też kiedyś obdarzyłam te postacie emocjami, choć może nie tak silnymi, jak autor instalacji ;-).
Szkoda niestety, że nie zostały one poddane żadnemu przetworzeniu – cóż nam bowiem po prostej konstatacji, że kultura ‘masowa’ TEŻ nas kształtuje i w związku z tym domaga się dowartościowania? Tak, jesteśmy wychowani na styku różnych języków, dzięki temu swobodnie przemieszczamy się między wątkami bardziej masowymi i bardziej elitarnymi - stroje lady Gagi kręcą nas tak samo jak powieści Houellebecqa. Ale jak radzimy sobie z obecnymi w tej kulturowej mieszance uproszczeniami, banalnością, seksizmem?
Wystawa "Quadratum nigrum" ("Czarny kwadrat") stworzona przez trójkę artystów – Mateusza Okońskiego, Kubę Woynarowskiego i Kubę Skoczka pokazuje nam z kolei to, co kolekcjonują artyści. Jak się okazuje, nie jest to sztuka w zwykłym tego słowa znaczeniu. Widzowie zostali wprowadzeni w gąszcz artefaktów zazwyczaj pozostających na jej obrzeżach - w to, co nowoczesna sztuka ‘wyrzuciła poza siebie’, ale czym do dziś się karmi i inspiruje: obiekty kultu religijnego, ilustracje do książek naukowych, przedmioty użytkowe, laickie projekty oświeceniowe (literatura masońska, świątynie rozumu), filozofie niemieckich idealistów przypisujące sztuce istotne funkcje społeczne (Schiller), ludzka zmysłowość (kamerton - słuch, sztućce - smak itd..). Wszystkie te przedmioty były potrzebne po to, by mogła się ona narodzić – odseparować od obszaru użyteczności, kultu, prostej cielesności, nauki, zautonomizować i zhermetyzować, by potem w swej po-modernistycznej fazie na nowo do nich powrócić. Istnieje ona zatem wyłącznie w odniesieniu do nich, 'żywi' się nimi próbując niekiedy przejąć ich funkcje. Stąd też całą wystawę przenika ambiwalencja co do statusu owych artefaktów – figurki i ikony mogą być przedmiotami kultu, ale i estetycznej kontemplacji, stare książki mogą służyć masonerii, ale i kolekcjonerom do uzupełnienia swych zbiorów. Ambiwalencja kulminuje się w górującym nad całością czarnym kwadracie, który dla wielu jest słynnym kwadratem Malewicza, podczas, gdy tak naprawdę pochodzi z traktatu Roberta Fludda pt. "Utriusque cosmi maioris scilicet et minoris metaphysica, physica atque technica historia" z 1617 roku. Wykonana przez Mattheusa Meriana ilustracja przedstawia nieskończoną prasubstancję, z której powstał świat (wzdłuż boków kwadratu znajduje się napis „"Et sic in infinitum” – „I tak w nieskończoność”). Doskonale pasuje to do wszystkich artefaktów na wystawie, stanowiących prasubstancję nowoczesnej sztuki.
Wystawa mimo dołączonej ulotki z możliwymi trasami zwiedzania była bardzo hermetyczna – możliwa do odszyfrowania wyłącznie przez osoby o dużej znajomości historii sztuki, względnie dysponujące dobrym łączem internetowym. Szkoda, trochę pomocy odwiedzającym bardzo by się przydało. Chyba, że hermetyzm wystawy miał odzwierciedlać hermetyzm nowoczesnej sztuki ;-)
To tylko kilka Zbiornikowych projektów. Oprócz nich pokazano między innymi prace Barbary Strykowskiej, Ireny Kalickiej, Aleksandry Lewandowskiej, Marty Sali i Oli Wojciechowskiej, odbył się przegląd filmów animowanych Juliana Józefa Antonisza, spotkanie z wróżką Dzidzianną, która przepowiadała "Co z nami będzie" (fraza wyrażająca bezradność sporej cześci krakowskiego świata sztuki względem niejasnej polityki kulturalnej miasta), festiwal Palestyna ABC z pracami Joanny Rajkowskiej. Na uwagę zasługuje również prezentowany w Zbiorniku design znakomicie pasujący do industrialnego klimatu Zabłocia (m.in. tk727+DiukCS i Dorota Hadrian).
Zbiornik ożywił Zabłocie pokazując potencjał i miejsca i krakowskiego środowiska artystycznego. Władze Krakowa powinny przyjrzeć się jego sukcesowi – warto byłoby bowiem bardziej udostępnić Zabłocie artystom zarówno wspierając działania artystyczne, jak i pomagając artystom w znalezieniu i wynajęciu przestrzeni na pracownie.
Na zakończenie chciałabym jeszcze wspomnieć o nikłej obecności informacji na temat Zbiornika w gazetach krakowskich – jedynie Łukasz Gazur z Dziennika Polskiego na bieżąco komentował Zbiornikowe projekty. Wygląda to tak, jakby dziennikarze z krakowskich mediów zajmujący się kulturą kompletnie nie trzymali ręki na pulsie :-(.
Fot. AR.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz