poniedziałek, 6 września 2010

Uwagi na temat semi-teoretycznych dyskursów o sztuce (na przykładzie Krótkiej historii Grupy Ładnie)



Tekst o powyższym tytule ukazał się w najnowszym numerze magazynu Punkt. Zachęcam do lektury i dyskusji w komentarzach do tego posta. Poniżej początek:

"Pisanie o sztuce jako oddawanie jednego medium za pomocą drugiego nigdy nie było proste. Poststrukturalizm zwracając uwagę na zespół różnego typu uwarunkowań i efektów każdego tekstu uczynił je jeszcze trudniejszym. Jak pisać, komunikować, czy wywierać wpływ, w obliczu nieuchronnej fluktuacji znaczeń? Jak poradzić sobie z towarzyszącymi każdej wypowiedzi wykluczeniami? Jak zachować choć trochę intersubiektywności (jeśli nie – to po co w ogóle pisać, mówić itd.?), nie pozbawiając pisanego tekstu emocjonalności, żywości i zaangażowania? Jak obrócić na swoją korzyść skutkujące zestawem przed-sądów własne usytuowanie w konkretnym miejscu, czasie, okolicznościach? Każdy piszący o sztuce, kto przyswoił sobie – nawet z zastrzeżeniami – poststrukturalistyczną lekcję, prędzej czy później zostaje zmuszony do zadania sobie tych pytań. Nie dziwi zatem to, że większość poważnych czy po prostu pretendujących do naukowości tekstów o sztuce rozpoczyna się obecnie od metodologicznego wstępu. Autotematyczność stała się koniecznością, czy się tego chce, czy nie.

Co ciekawe, i – w świetle powyższego – całkowicie zrozumiałe, ta wzmożona autorefleksja przyczyniła się do wypracowania nowych sposobów pisania o sztuce. Środków mających w założeniu pokonać, względnie w jakimś stopniu zniwelować, ograniczenia tradycyjnego naukowego dyskursu. Wspólną cechą części z nich jest swoista anty-teoretyczność przejawiająca się w niechęci do budowania syntezy i stawiania mocnych tez. Twórcy tego rodzaju tekstów starają się za wszelką cenę pozostawać „blisko” przedmiotu badań, a więc – zachować wrażliwość na jego niuanse, momenty, w których rozszczepiają się sensy, słowem – wszystko to, co decyduje o jego specyfice. W swoich tekstach często przywołują emocje, jednostkowe wypowiedzi (wywiad) i elementy biografii (własnej lub cudzej), akcentując tym samym subiektywne nacechowanie każdej wypowiedzi. Nie stawiają się w pozycji bezstronnych obserwatorów (autorów „mocnych”), lecz świadomie wybierają pozycję autora „słabego” oddając siebie i swych czytelników swobodnej jouissance.

W dalszej części tekstu będę nazywać tego typu formy „semi-teoretycznymi”: „teoretycznymi” – bo stanowią pewną formę teoretyzowania, czyli - zebrania danego materiału w całość, a „semi” – bo owo teoretyzowanie ma w zamyśle ich autorów przyjmować możliwie skromną postać – bez pretensji do kompletności, bez prób szczególnego porządkowania itd. Przykładów można podać sporo – z pewnością zaliczają się do nich autorzy wywodzący się z kręgu francuskojęzycznego, na przykład Georges Didi-Huberman. W moim eseju chciałabym jednak zająć się interesującą pod tym względem książką, która pojawiła się na gruncie polskim – Krótką historią Grupy Ładnie autorstwa Magdaleny Drągowskiej, Dominika Kuryłka i Ewy Małgorzaty Tatar (korporacja ha!art, Kraków 2008)."

14 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Ze względu na objętość, muszę podzielić swój komentarz na dwie części.

I

Przyznaję, że w miarę czytania tego artykułu, moje zdziwienie powoli wzrastało, pod koniec lektury mieszając się z zagubieniem, by zakończyć się rodzajem irytacji. Mamy tu do czynienia z recenzją wielce osobliwą, której, jak sądzę, głównym zamiarem nie jest staranna analiza tekstu, lecz dopasowanie go do uprzednio sformułowanego konstruktu teoretycznego. Trudno byłoby inaczej wytłumaczyć tak silny rozdźwięk pomiędzy rzeczywistą zawartością książki (bo nie chodzi już nawet o intencje jej autorów), a snutą wokół niej refleksją.

Mimo iż autorka zaznacza, że celem tekstu nie jest deprecjonowanie tzw. semi-teoretycznych dyskursów o sztuce, trudno oprzeć się wrażeniu, że punktowanie błędów miesza się z tonem niemal pobłażliwym wobec takiej praktyki, oddalonej od powagi dyskusji naukowej.

I właśnie o ów poziom „naukowości” Krótkiej historii Grupy Ładnie się rozchodzi. Autorka recenzji sumiennie ukazuje nam semi-teoretyczne dyskursy jako pretendujące do miana naukowych, jednak przez swoją otwartość i nieciągłość nieumiejące sformułować jednoznacznych wyrazistych tez - przez co nie są w stanie zbudować spójnej Wiedzy na dany temat, a także stać się zarzewiem debaty. Jako semi-teoretyczny zostaje, ku mojemu zaskoczeniu, określony np. dyskurs Didi-Hubermana (jest chyba również, zdaniem autorki, anty-teoretyczny, bo rzeczywiście uchyla się od jednoznacznych, mocnych tez). Pytanie: czy rozbicie dyskursu, jego niuansowanie, uwrażliwienie na specyfikę kontekstu nie jest aby decyzją po prostu teoretyczną? Czy naprawdę można jednoznacznie powiedzieć, że refleksja „polifoniczna”, dopuszczająca do głosu różne punkty widzenia i możliwości jest naukowo ułomna, ponieważ nie generuje jednoznacznych wniosków? To tak, jakby powiedzieć, że działania Duchampa nie są sztuką, ponieważ krytykują i niuansują wiele z jej założeń, a Cage nie tworzył muzyki, bo podważył jej pryncypia. Tym bardziej zdaje się to dziwić, że Didi-Huberman sam wchodzi w samo serce teorii sztuki, by dokonać jej otwarcia i dopuścić do niej możliwość niewiedzy i nieokreślenia. Didi-Huberman nie pisze przecież nigdy o całkowitej niemożliwości wiedzy, lecz o zmianach w jej strukturze. Jego projekt jest krytyczny, ale nie prowadzi do całkowitego zerwania z wiedzą („Cała trudność polega na tym, by się nie lękać ani wiedzieć, ani nie wiedzieć”). Sama lektura Didi-Hubermana przekonać musi, że nie brakuje tam wyrazistych i ostrych tez prowadzących do konkretnych wniosków.

Zostawmy Didi-Hubermana (choć ciągle frapuje mnie, jak do tego doszło, że Krótka historia znalazła się obok prac autora Devant l’image…). W recenzji Krótkiej historii autorka krytycznie odnosi się do kilku zjawisk. Jej zdaniem:

1. Pisanie historii grupy sugeruje, że w książce napotkamy jakąś formę możliwie spójnej narracji.

2. Jeśli nie ma spójnej narracji i tezy, oznaczać to może tylko, iż określenia te są przez autorów zupełnie inaczej definiowane.

3. Obalanie mitów o Grupie Ładnie powinno odbyć się za pomocą konkretnych tez.

4. Nadmiar nieuporządkowanych informacji tworzy atmosferę niejasności, zagubienia i nadmiaru…, a mity obalić można tylko za sprawą oświeceniowej z ducha krytyki.

5. Dyskurs semi-teoretyczny nie może wywołać debaty.

6. Dopasowanie formy książki do charakteru zjawiska jest absurdem, bo czy pisanie o poezji musi być poetyckie?

7. Ucieczka od teoretyczności skutkuje powierzchownością, intuicyjnością.

8. Przytaczanie szczegółów i nieistotnych informacji w publikacji o ambicjach naukowych świadczy o niedojrzałości badawczej, a przecież od historyka sztuki oczekuje się umiejętności oddzielania ziarna od plew.

Anonimowy pisze...

II/III

Natychmiast pojawić się musi konstatacja, że autorom publikacji przyświecała idea stworzenia naukowego kompendium, syntezy, która jednak przez nieumiejętnie wykorzystany aparat badawczy skończyła się fiaskiem. Pytanie: w którym miejscu autorzy ujawniają się z takim zamiarem? Wystarczy przeczytać opis na tylnej stronie okładki, żeby przekonać się, że założenia ich były wręcz przeciwne: „Autorzy nie mieli ambicji tworzyć podręcznika czy przewodnika – książka jest raczej per formatywną narracją o reprezentacji i micie Grupy Ładnie. Opowiada o jej wizerunku, który – co paradoksalne – rozmywa się w miarę przybliżania do niego.”
Co więcej, intencję tę uzasadnia zarówno lektura książki, jak i świadomość charakteru zjawiska, jakim była Grupa Ładnie. Słowem: czy stworzenie spójnej narracji, syntezy i poważnej naukowej analizy działań Grupy, która za cel miała raczej zabawę, żart, przemieszanie twórczości z imprezą, a także świadomą mitologizację własnego wizerunku, nie byłoby po prostu groteskowe? To przecież nie pisanie o barokowych kościołach Krakowa, tylko wielowątkowa narracja o grupie kumpli, których działania silnie odcisnęły się na rzeczywistości artystycznej w Polsce. Nie chodziło przecież autorom o wpisanie Grupy w poważny dyskurs o sztuce, lecz – o wiele skromniej – o pokazanie niezwykle ciekawych akcji jej członków, sposobu, w jaki reagowała na nie krytyka, a także atmosfery artystycznego świata lat 90. Stąd zarówno rodzaj kalendarium, przedruki czasopism, artykułów, opisy imprez, spotkań, wywiady, świadectwa… Po co syntetyczna i normatywizująca refleksja, skoro same przytoczenie i zebranie tych faktów (i mitów) daje doskonały obraz Grupy i jej działań? Czemu miałoby służyć postawienie w tym momencie wyrazistych tez? Na pewno ułatwiłoby pracę późniejszym – ambitnym – autorom syntez sztuki polskiej XX i XXI wieku…

Podobnie, wiele innych działań artystycznych – a zwłaszcza tych, stojących na pograniczu sztuki i życia towarzyskiego – pozostaje z pozoru powierzchownymi i intuicyjnymi. Książka w pewien sposób odpowiada na taki charakter. Może jest po prostu za wcześnie na syntetyczne ujęcie (Krotka historia nie wyklucza przecież dalszych ujęć Grupy Ładnie)? Wyobraźmy sobie teoretyczną i syntetyczną refleksję nad dadaizmem w latach dwudziestych XX wieku… Wystarczy przypomnieć sobie monografię Hansa Richtera, jednego z członków ruchu Dada, żeby zauważyć, że ona także składała się głównie z historii, opowieści, krótkich narracji, a nie z teoretyzującej syntezy. Autorzy Krotkiej historii piszą wprost, że zależy im na zaciemnieniu obrazu tego, co w powszechnej opinii wydaje się monolitycznym konstruktem. „Tom ten bowiem traktujemy jako strefę per formatywną, która być może stanie się przyczynkiem do dalszych badań”, piszą.

Anonimowy pisze...

III/III

Rzeczywiście, autorzy książki inaczej definiują pojęcia narracji i historii. Ich podejście bliższe jest – świadomie czy nieświadomie – Foucaultowi i Didi-Hubermanowi. Czy oznacza to jednak, że ich interpretacja jest niewłaściwa? Jak przyznaje A.R., lektura tak skonstruowanej książki jest trudniejsza niż klasycznej monografii, w której jednoznaczne wnioski łatwo porządkują nam się w głowie i nabierają satysfakcjonującej jasności. Czy jednak jest to świadectwem ułomności publikacji? Czy raczej bardziej oddaje sprawiedliwość zjawisku, którego żadną miarą nie sposób uznać za jasne i uporządkowane?
Rzeczywiście, poetyckie pisanie o poezji nie jest konieczne, ale z pewnością jest możliwe, a o wartości takich analiz można się wielokrotnie przekonać ;). Autorzy Krótkiej historii nie roszczą sobie prawa do określania jedynie możliwych metodologii, jakimi ująć należy konkretne zjawisko. Wybierają jednak pewną strategię, uzasadniając ją nie tylko w metodologicznym wstępie, lecz w samym charakterze publikacji. Nie przypominam sobie miejsca, w którym pokazywaliby jednoznacznie wyższość takiego podejścia (semi-teoretycznego) nad w pełni teoretycznym. Nie przypominam sobie także, żeby zależało im na jednoznacznej demitologizacji zjawiska Grupy Ładnie, co przypisuje im A.R.
Wydaje się po prostu, że autorka recenzji zbyt łatwo przywiązała się do swoich własnych intuicji, budując na nich analizę niezwykle odległą od materii komentowanego tekstu. Książce rzeczywiście wiele można zarzucić, jednak przyjęcie założeń tak nieprzystających do charakteru i intencji publikacji znacznie utrudniło stworzenie wartościowego głosu krytycznego.

Aneta Rostkowska pisze...

U mnie też w częściach.
I
Dziękuję za odpowiedź.

„Mamy tu do czynienia z recenzją wielce osobliwą, której, jak sądzę, głównym zamiarem nie jest staranna analiza tekstu, lecz dopasowanie go do uprzednio sformułowanego konstruktu teoretycznego.”

1. Przede wszystkim chciałabym zauważyć, że mój tekst nie był recenzją książki, lecz wskazaniem na pewne szersze zjawisko, którego książka o Grupie Ładnie jest moim zdaniem przykładem. Zajmuję się tą książką wyłącznie w pewnej perspektywie – metodologicznej.

2. Zwracam uwagę na to, że tezy mojego tekstu są poparte cytatami z wypowiedzi autorów książki.

„Mimo iż autorka zaznacza, że celem tekstu nie jest deprecjonowanie tzw. semi-teoretycznych dyskursów o sztuce, trudno oprzeć się wrażeniu, że punktowanie błędów miesza się z tonem niemal pobłażliwym wobec takiej praktyki, oddalonej od powagi dyskusji naukowej.”

3. Tak, przyznam, semi-teoretyczne dyskursy budzą moje wątpliwości. Proszę jednak zwrócić uwagę na to, że staram się wskazać ich zalety. Swojego punktu widzenia nie uważam ponadto za ostateczny. Mają one moim zdaniem pewien potencjał poznawczy i warto starać się bliżej przekonać na czym on polega – jakim celom mogą one służyć, do czego pasują, a do czego nie. Do celu, jaki postawili przed sobą autorzy książki o Ładnie, te dyskursy moim zdaniem nie pasują. I to jest jeden z moich głównych zarzutów. Jednym z jej celów miało być wszak zrewidowanie mitów o grupie. Semi-teoretyczny dyskurs jest moim zdaniem do tego niezdolny, gdyż rewizja mitu wymaga postawienia wyraźnej tezy i jej uargumentowania, przed czym on się uchyla. Jeśli cele publikacji nakreślimy inaczej, to może nawet semi-teoretyczny dyskurs będzie lepszy niż tradycyjny.

„czy stworzenie spójnej narracji, syntezy i poważnej naukowej analizy działań Grupy, która za cel miała raczej zabawę, żart, przemieszanie twórczości z imprezą, a także świadomą mitologizację własnego wizerunku, nie byłoby po prostu groteskowe”

4. Gdybyśmy mieli kierować się takim myśleniem, to w ogóle nie powinniśmy zajmować się w tradycyjny sposób np. pop-artem – on też miewał i miewa żartobliwy charakter, a mimo to ma swoje miejsce w rzeczywistości artystycznej (inny przykład – Duchamp). Dlaczego napisanie poważnej książki na jego temat, w której ów żartobliwy nastrój zostałby opisany, a owo miejsce dookreślone, miałoby być złe?

Aneta Rostkowska pisze...

II
„Po co syntetyczna i normatywizująca refleksja, skoro same przytoczenie i zebranie tych faktów (i mitów) daje doskonały obraz Grupy i jej działań?”

5. Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Po pierwsze, w książce nie ma jasnego wskazania na owe mity. Po drugie książka wcale nie daje doskonałego obrazu Grupy Ładnie. Owszem, kreśli coś w rodzaju atmosfery tamtego czasu, daje sporo ciekawego materiału do samodzielnej eksploracji tematu, niemniej trudno określać ją jako dającą doskonały obraz tego zjawiska – bez odniesienia do kontekstów polskiej czy zagranicznej sztuki, bez zaproponowania nowej perspektywy.

„Natychmiast pojawić się musi konstatacja, że autorom publikacji przyświecała idea stworzenia naukowego kompendium, syntezy, która jednak przez nieumiejętnie wykorzystany aparat badawczy skończyła się fiaskiem. Pytanie: w którym miejscu autorzy ujawniają się z takim zamiarem? Wystarczy przeczytać opis na tylnej stronie okładki, żeby przekonać się, że założenia ich były wręcz przeciwne: „Autorzy nie mieli ambicji tworzyć podręcznika czy przewodnika – książka jest raczej per formatywną narracją o reprezentacji i micie Grupy Ładnie. Opowiada o jej wizerunku, który – co paradoksalne – rozmywa się w miarę przybliżania do niego.””

6. Z mojego tekstu jasno wynika, że doskonale wiem, że autorzy nie chcieli stworzyć syntezy i właśnie z tym polemizuję.

„Może jest po prostu za wcześnie na syntetyczne ujęcie (Krotka historia nie wyklucza przecież dalszych ujęć Grupy Ładnie)?”

7. A może jest po prostu w ogóle za wcześnie na książkę o Grupie Ładnie?

„Nie przypominam sobie także, żeby zależało im na jednoznacznej demitologizacji zjawiska Grupy Ładnie, co przypisuje im A.R.”

8. Cytuję zatem ponownie:

„Być może poszerzy to wiedzę na jej temat i rozwieje narosłe wokół mity, a jednocześnie umożliwi przyjrzenie się przez pryzmat historii Grupy Ładnie sztuce przełomu dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku w Polsce, jej wpływom na współczesną nam rzeczywistość artystyczną i krytyczną.” – ze wstępu

„Wtedy też spotkaliśmy się bezpośrednio z mityczną skamieliną, w którą przyoblekła się historia Ładnie traktowana często jako flagowe przedsięwzięcie roczników 70.” – z wywiadu

Aneta Rostkowska pisze...

III
Autor/ka komentarza pisze, że semi-teoretyczne dyskursy to dyskursy „przez swoją otwartość i nieciągłość nieumiejące sformułować jednoznacznych wyrazistych tez - przez co nie są w stanie zbudować spójnej Wiedzy na dany temat, a także stać się zarzewiem debaty”.

9. W moim tekście niczego takiego nie napisałam. Napisałam, że autorzy tych dyskursów nie chcą formułować jednoznacznych tez, a nie, że nie umieją. Jednocześnie jednak pragną dyskusji. Ale jak dyskutować w takiej sytuacji? W moim tekście zwracam uwagę na to, że można, ale w inny sposób niż zazwyczaj.

„czy rozbicie dyskursu, jego niuansowanie, uwrażliwienie na specyfikę kontekstu nie jest aby decyzją po prostu teoretyczną? Czy naprawdę można jednoznacznie powiedzieć, że refleksja „polifoniczna”, dopuszczająca do głosu różne punkty widzenia i możliwości jest naukowo ułomna, ponieważ nie generuje jednoznacznych wniosków?”

10. Żeby nie było wątpliwości – oczywiście, refleksja polifoniczna jest jak najbardziej OK – to zależy od charakteru zjawiska. Ale tę nierozstrzygalność trzeba najpierw stwierdzić – pokazać ją. A tego autorzy książki nie robią. A ja nie widzę w niej owych nierozstrzygalnych obszarów. Wręcz przeciwnie, np. w artykułach prasowych wiele wątków się powtarza i moim zdaniem można napisać książkę rozpatrującą Ładnie i to zbierającą. Domyślam się, że to ja jako czytelnik mam to zbadać. Ale jakie ja mam kompetencje do tego? Nie jestem historykiem sztuki, nie zbierałam tych materiałów, nie przeprowadzałam tych rozmów – nie wiem, co zostało powiedziane ironicznym tonem, a co nie.

Aneta Rostkowska pisze...

IV
„Jako semi-teoretyczny zostaje, ku mojemu zaskoczeniu, określony np. dyskurs Didi-Hubermana (jest chyba również, zdaniem autorki, anty-teoretyczny, bo rzeczywiście uchyla się od jednoznacznych, mocnych tez).” (…) „Sama lektura Didi-Hubermana przekonać musi, że nie brakuje tam wyrazistych i ostrych tez prowadzących do konkretnych wniosków.”

11. Hmm, chyba zaszło tu nieporozumienie, wynikające po części z braku miejsca w moim tekście na bliższą charakterystykę Didi-Hubermana, który oczywiście różni się pod pewnymi względami od autorów książki o Ładnie (początkowo miałam zamiar tę charakterystykę zawrzeć, jednak wtedy mój tekst byłby dwa razy dłuższy). Proszę zwrócić uwagę, że w tekście napisałam, że:
„Wspólną cechą części z nich jest swoista anty-teoretycznosc, przejawiajaca sie w niecheci do budowania syntezy i stawiania mocnych tez.„
Piszę „części”! Nie pretenduję zatem do podawania jednej dystynktywnej cechy semi-teoretycznych dyskursów, lecz raczej całej rodziny cech. Nie przypisuję również akurat tej cechy Didi-Hubermanowi! Potem podaję inne cechy, jak np. przywoływanie emocji:
„Twórcy tego rodzaju tekstów staraja sie za wszelka cene pozostawac „blisko” przedmiotu badan, a wiec – zachowac wrazliwosc na jego niuanse, momenty, w których rozszczepiaja sie sensy, słowem – wszystko to, co decyduje o jego specyfi ce. W swoich tekstach czesto przywołuja emocje, jednostkowe wypowiedzi (wywiad) i elementy biografi i (własnej lub cudzej), akcentujac tym samym subiektywne nacechowanie komunikatu. Nie stawiaja sie w pozycji bezstronnych obserwatorów (autorów „mocnych”), lecz swiadomie wybieraja pozycje autora „słabego”, oddajac siebie i swych czytelników swobodnejjouissance”.

W miejscu, gdzie wspominam o Didi-Hubermanie piszę natomiast, że „teoretyzowanie ma w zamysle ich autorów przyjmowac możliwie skromna postać – bez pretensji do kompletnosci, bez prób szczególnego porządkowania itd.” –
I emocje i ‘skromność’ akurat moim zdaniem u niego możemy często napotkać.
Żeby nie było wątpliwości –bardzo lubię czytać teksty Didi-Hubermana. Ich siła nie tkwi jednak moim zdaniem w rozważaniach bardziej teoretycznych (np. dotyczących ‘natury’ obrazu). Tu często powtarza on poglądy zaistniałe dużo wcześniej (np. w tekstach Derridy, czy semiotyków), bądź pozostaje w obszarze pierwszych intuicji bez prób pogłębienia. To, w czym jest moim zdaniem dobry to jednostkowe interpretacje poszczególnych dzieł sztuki. Ale to już temat na osobną dyskusję 
Pozdrawiam!

Aneta Rostkowska pisze...

aha
V
Jedna z moich tez brzmi według autora powyższego komentarza tak:
"Przytaczanie szczegółów i nieistotnych informacji w publikacji o ambicjach naukowych świadczy o niedojrzałości badawczej, a przecież od historyka sztuki oczekuje się umiejętności oddzielania ziarna od plew."
Niczego takiego nie napisałam. Nigdzie nie zarzucam nikomu "niedojrzałości badawczej". Wcale zresztą tak nie uważam. Przecież wiem, że autorzy książki świadomie się zdecydowali na taki jej kształt i z tym się spieram. Świadome zdecydowanie się świadczy właśnie o dojrzałości badawczej.

Aneta Rostkowska pisze...

VI
również tezy oznaczone przez autora jako 2 i 5 nie są zgodne z moim tekstem
2 - w moim tekście nie ma słowa 'tylko'. rozważam jakąś możliwość - taką, którą uznaję za prawdopodobną
5 - w tekście wyraźnie piszę jakiego rodzaju debatę mogą wywołać semi-teoretyczne dyskursy. autorom chodziło jednak o inną debatę.

Anonimowy pisze...

:)

Rzeczywiście, tekst ten nie jest recenzją w ścisłym znaczeniu tego słowa, ale zawiera wiele jej cech - stąd pewien użyty przeze mnie skrót myślowy. Odnoszę się jednak także do tych pozostałych elementów - bardziej ogólnych - więc chyba nie ma co łapać się za słowa ;)

Chyba doszło do nieporozumienia odnośnie słowa "mitologizacja". W przypadku tej książki może się odnosić do auto-mitologizacji dokonanej przez Grupę Ładnie. Oczywiście, ten aspekt nie jest przez autorów "demitologizowany" (bo i po co?), lecz wskazany. Przytoczenie pompatycznych i często lajtowych świadectw wystarczająco pokazuje, jak Grupa kreowała swój sztuczny wizerunek. Tego obszaru po prostu nie da się demitologizować, bo jest on częścią działań tej grupy artystów. Co innego w wypadku mitów narosłych wokół Grupy w środowisku artystycznym (i nie tylko) wraz ze wzrostem jej popularności. Tutaj pewnego rodzaju demitologizacja rzeczywiście zachodzi - przytoczone wywiady i poszczególne wypowiedzi, a także fakty dokonują obnażenia niektórych z interpretacji. Takim mitem może być chociażby skład osobowy Grupy, dla wielu ograniczony do nazwisk trzech artystów, którzy zrobili światową karierę.

Niepotrzebnie - może z pośpiechu - pojawiło się słowo "doskonale". Oczywiście, że nie doskonale, ale, moim zdaniem, bardzo dobrze nakreśla ramy działania Grupy, ich wpisanie w kontekst lat 90. Nadal myślę, że na syntetyczną refleksję (której oczywiście nie wykluczam) nadal jest czas. Pewne zjawiska ciągle nie są domknięte, więc pośpiech chyba nie jest wskazany ;) A na pewno - Krótka historia dalszą refleksję znacznie ułatwi. Jeśli jednak autorzy podkreślają, że ma to być książka performatywna, zbierająca świadectwa, trudno oczekiwać od nich podejścia syntetycznego.

Mam wrażenie, że nie chcesz czytać między wierszami - autorzy być może w wielu wypadkach nie wskazują dosłownie na pewne zjawiska, ale przez dobór tekstów (i np. zadawanych rozmówcom pytań), komentarzy i świadectw dobitnie niektóre z nich sugerują.

Raz jeszcze podkreślam, że nie sądzę, aby autorom chodziło o stworzenie książki "poważnej". Trudno oceniać ją według kryteriów, które odnosić się mogą do publikacji innego typu.

Co do Didi-Hubermana: jeśli wskazujesz na niektóre cechy strategii dyskursów semi-teoretycznych (nazywając je w tym wypadku także anty-teoretycznymi), które występują wyraźnie w dziełach Didi-Hubermana, wolno mi było pomyśleć, że ta opinia odnosi się także do niego. Ale rzeczywiście - jest to temat na zupełnie odrębną dyskusję ;)

Pozdrawiam i dzięki za odpowiedź.

Aneta Rostkowska pisze...

co do mitologizacji czy też auto-mitologizacji - problem w tym, ze w książce nigdzie nie jest napisane, jak autorzy rozumieją mit (na pewno nieklasycznie, w końcu mit to rodzaj wielkiej, wszystko wyjaśniającej, narracji). My możemy sobie tu dyskutować i spekulować, co autorzy mieli na myśli, ale faktem jest, że to w książce powinno być wyjaśnione, a owe mity dokładnie nazwane i obalone. Co do składu osobowego - hmm, każdy kto zacznie googlować Grupę Ładnie dowie się szybko, jaki był jej skład. Nie wiem, czy to się w związku z tym kwalifikuje na mit.
Hmm, dla mnie pisanie historii to jednak nie jest wyłącznie zbieranie materiałów źródłowych.
Gdyby ta książka miała inny tytuł i wstęp, nie miałabym do niej żadnych zastrzeżeń. Nadal zresztą uważam ją za bardzo użyteczną. Jedyne co budzi moje zastrzeżenia, to cała 'otoczka' tych materiałów źródłowych.

Aneta Rostkowska pisze...

co do 'powagi' - dla mnie wstęp do tej publikacji to jeden z bardziej poważnych tekstów, jakie czytałam w życiu ;-)

Aneta Rostkowska pisze...

a jakie są Twoje zarzuty odnośnie książki (wspominasz, że masz inne niż ja)?

Aneta Rostkowska pisze...

Powracam do tej dyskusji, bo akurat ponownie zajmuję się Didi-Hubermanem. Mam przed sobą niemieckie tłumaczenie Devant l'image. W naszej dyskusji pojawił się wątek niestawiania mocnych tez. jasne, DH nie pisze w taki sposób. niemniej, możemy moim zdaniem, odnaleźć w jego tekstach zachętę do takiego pisania. Zwróćmy uwagę na fragmenty książki poświęcone dokonanej przez Panofsky'ego interpretacji Durerowskiej melancholii. Didi-Huberman zwraca tu uwagę na to, że Panofsky pomija alternatywne interpretacje. Moim zdaniem w ten sposób DH chce uczulić czytelnika na momenty nieciągłości w dziele sztuki, momenty rozszczepiania się interpretacji, chce byśmy pisali o sztuce w taki sposób, by je uwzględnić. Interpretujący ma interpretując ciągle zastanawiać się, czy nie można by zinterpretować inaczej. Zwróćmy uwagę na to, że takie podejście właśnie wspiera niekonkluzywność, niestawianie mocnych tez, rozwijanie wielu wątków interpretacyjnych NARAZ.