sobota, 4 października 2008

Recenzja recenzji


Otrzymałam dziś email informujący o pojawieniu się w necie nowego numeru pisma ArtPapier. Zachęcona spojrzałam na stronę, gdzie odnalazłam m.in. recenzję ze zbioru artykułów amerykańskiego estetyka Richarda Shustermana O sztuce i życiu (http://artpapier.com/?pid=2&cid=15&aid=1591. Muszę przyznać, że poziom recenzji wprawił mnie w lekki szok. Jest ona przykładem absolutnie nierzetelnego, tendencyjnego i powierzchownego podejścia do recenzowanego tekstu. Autor – Dawid Matuszek – usiłuje krytykować poglądy Shustermana, co oczywiście uważam za podejście jak najbardziej uprawnione (sama mam sporo wątpliwości, co do słuszności tez tego ostatniego). Niestety w swoim tekście nie zawarł prawie żadnych argumentów, jedynie liczne, zabarwione sporą dozą złośliwości, chwyty retoryczne. Oto kilka przykładów:
Nie wiadomo dlaczego autor pisze, że perspektywa Shustermana jest „skrajnie subiektywna”. Na jakiej podstawie wysnuwa takie stwierdzenie? Wszak z tego, że w zamieszczonym w książce wywiadzie Shusterman opisuje doświadczenie, które skłoniło go do innego spojrzenia na pewne kwestie, nie wynika, że musi on od razu przyjmować w swych rozważaniach „skrajnie subiektywną perspektywę”... Czy w swoich argumentach Shusterman odwołuje się jedynie do prywatnych doświadczeń? A może jego ulubioną formą wypowiedzi jest dziennik? Żeby nie było wątpliwości – jasne, że nie! To raczej autor recenzji nie przedstawiając argumentów zaprezentował skrajnie subiektywną perspektywę.
Wyraża on ponadto pogląd, że Shusterman nie zbliżył się do esencji rapu . Niestety nie pisze nic na temat owej ‘esencji’, nie przytacza żadnych cytatów, nie podaje utworów, nie odnosi się do przykładów podawanych przez samego Shustermana.
Autor sugeruje, że obecny u amerykańskiego filozofa motyw samodoskonalenia i samowiedzy jest związany z koncepcją ‘mocnego, silnego Ja’. Nie wyjaśnia jednak dokładniej na czym ów związek miałby polegać (można np. zadać pytanie, czy z owym motywem w konieczny sposób musi być związana taka ‘silna’ koncepcja podmiotowości? - teksty np. Agaty Bielik-Robson z tomu „Inna nowoczesność” wskazują, że niekoniecznie tak musi być; poza tym: czy Shusterman pisze o ostatecznej samowiedzy? nie mam w tej sprawie ustalonego poglądu, ale z pewnością czytelnik recenzji zasługuje na więcej!) Nie mamy tu zatem do czynienia z argumentem, co najwyżej z jego zalążkiem, który przy pewnej dozie wysiłku, mógłby zostać przekształcony w argument!
Autor pisze ponadto, że Shusterman niedostatecznie przyswoił sobie nauki psychoanalizy: „głównym bohaterem propozycji Shustermana jest (...) silne, pewne siebie Ja”, toteż „modna niegdyś podejrzliwość względem świadomości” (s. 211) nie zajmuje go nic a nic”. Z podanego cytatu w ogóle nic jednak nie wynika, bo nie dowiadujemy się, jak Shusterman ową ‘podejrzliwość’ ocenia i z jakich powodów uważa, że była ona modna ‘niegdyś’ (a - jak możemy się domyślać – teraz już nie).
Dziwaczne są również takie stwierdzenia recenzenta jak np.
„Jeśli nie wierzycie, że Shusterman naprawdę formułuje takie myśli, posłuchajcie: „sztuka jest pożądana i godna pożądania, ponieważ ulepsza życie, czyniąc je sensowniejszym, przyjemniejszym i bardziej wartym życia. Sztuka potęguje doświadczenie, ponieważ angażuje najsilniejsze ludzkie dążenia” (s. 167). Oczywiście z czasem rozważania nabierają złożoności, a wiemy, że nieraz i z lichych przesłanek mogą wypływać wspaniałe wnioski… Niestety jednak, nie tym razem.”
No i cóż tego wynika? Dlaczego miałabym nie wierzyć, że Shusterman tak pisze? Bo normalnie się takich poglądów nie wypowiada? To przecież nieprawda, wypowiadało i wypowiada je mnóstwo ludzi. Dlaczego mieliby nie wypowiadać? Po raz kolejny puste słowa zaprawione ironią.
To smutne, że w ArtPapierze ukazał się tekst na tak niskim poziomie. Mam nadzieję, że to tylko wyjątek i nie będę w przyszłości zmuszona kierować ArtPapierowych emaili do spamu.

1 komentarz:

Ajn pisze...

Przejrzałem oba teksty, obie recenzje: Dawida Matuszka, który opiniuje książkę Richarda Shustermana O sztuce i życiu oraz Anety Rostkowskiej, która opiniuje opinię Matuszka. Obie opinie są jednoznacznie ujemne. Szecze mówiąc niezbyt często czytam tego rodzaju literaturę i chyba tak pozostanie. Dlaczego?

Znana od «zawsze» zasada de gustibus non est disputandum głosi to, co głosi: o gustach się nie dyskutuje. Po pierwsze, dla zachowania wytworności: gust to sprawa intymna – mówić o nim w głos, jest trochę tak, jakby publicznie pokazywać bieliznę. Po drugie dla zachowania elementarnych rygorów szeroko pojętej logiki. Upodobanie, w którym konkretnie ujawnia się gust, jest czymś absolutnym w etymologicznym znaczeniu słowa; zatem nie jest ono niczym związane, skrępowane, jest zaś w pełni niezależne. Toteż jeśli z upodobaniem wiąże się jakiekolwiek poznanie, jest ono czystą intuicją. A jeśli jest czystą intuicją, nie ma w nim myśli. Każdy to wie – każdy kto studiował Peirce'a. Kto o tym cokolwiek wie, nie kruszy kopii, nie walczy z wiatrakami. Zgoda, o gustach się nie dyskutuje, z gustów się spowiada.

Najpierw z tej elementarnej prawdy wyciągnięto wniosek, że o sztuce się nie dyskutuje w kategoriach oceniających. Jakim sposobem zeralizowano to wyciąganie, doprawdy nie wiem. Nie ma tu ani łatwego, ani tym bardziej oczywistego przejścia. Dalej wnioskowano, że w ogóle nie jest możliwy logicznie prawomocny dyskurs oceniający. Nie ma przejścia od zdań o faktach do zdań o wartościach, jak mantrę powtarzają ci, którzy nawet nie wiedzą za kim ten banał współczesności mantrują. Tymczasem Wittgensteinowa to mantra, a chodzi w niej o tak zwane wartości absolutne, a nie o bylejakie. Wartości absolutne mają być transcendentne. Co transcendentne, ex definitione lokować ma się nigdzie lub poza porządkiem faktów. Ergo nie ma wartości absolutnych lub nie ma przejścia od zdań o faktach do zdań o wartościch absolutnych. Brzmi to jak zdanie o świecie, a jest jedynie sprawozdaniem ze specyficznego dla Wittgensteina rozumienia pojęcia "wartość". Inaczej: dyskutowane zdanie należy do definicji słowa "wartość" w języku Wittgensteinowej filozofii.

Zdrowy na umyśle człowiek, skoro jednak uzna, że nie da się przejść od faktów do wartoiści, zamknie się także. Niestety zdrowych niewielu. Większość z psudo-Wittgensteinowego rozpoznania czynnie wyprowadza taką oto konsekwencję: skoro nie ma logiki ocen, każda ocena jest dopuszczalna. Skoro nie można udowodnić zdań oceniających, wolno je głosić dowolnie jako swobodne manifestacje upodobań i awersji. Użyłem właśnie słowa "udowodnić" i nie bez powodu. Wciąż nie dysponujemy dobrą teorią argumentu. To, co znam, robione jest przez filozofów kontynentalnych lub ich dzieciców oraz spadkobierców i w ostatecznym rozrachunku zawsze apeluje do teorii dowodu. Tymczasem nie każdy argument logiczny jest dowodem.
Skoro zaś tak, to także i tak: chociaż nie można dowodzić ocen, można za nimi argumentować.

Matuszek nie dostrzegł takiej możliwośći i, konsekwentnie, nie odczuł stosownej potrzeby. Toteż jego recenzja kończy się wysoce ujemną oceną esejów Shustermana, która tylko dlatego nas nie zaskakuje, że niemal od początku wiemy, iż Matuszek w Shustermanie nie gustuje. Absolutnie ma do tego prawo. Redakcja ArtPapieru ma prawo drukować osobiste wyznania swych współpracowników. My mamy prawo pytać, dla jakich powodów jakieś pismo stara się jakoś powiadomić jakąś grupę czytelników o życiu intymnym jakiegoś człowieka. Ale czy trzeba się gorszyć? Czy warto przeżywać szok, o którym pisze Rostkowska?

Rostkowska wytyka Matuszkowi brak kultury logicznej, aczkolwiek tak tego nie nazywa. Fakt, kto wykaże, że czyjeś poglądy bez reszty wywodzą się z własnych, osobistych przeżyć i przekonań, nie wykaże tym samym, iż stanowisko "podejrzanego" reprezentuje subiektywizm w jakimkolwiek dorzecznym znaczeniu tego słowa. Tymczasem Matuszek imputuje subiektywizm Shustermanowi na tej własnie zasadzie i na takiej podstawie. Rostkowska zarzuca Matuszkowi resztkową obecność argumentacji. Myślę, że niesłusznie. Kiedy moja żona czuje potrzebę powiedzenia mi, co czuje, zwykle też nie czuje potrzeby wysłuchiwania ode mnie pytań o to, dlaczego to i tak właśnie czuje. Staram się wychodzić naprzeciw jej potrzebom. Gdy mi się to nie udaje i jednak pytam, Bożena zwyczajnie się irytuje. Czy wartało irytować Matuszka? Moim zdaniem nie, a Rostkowską zaczynam podejrzewać o to, że ma wycofaną empatię. Myślę też, że dość obszerny wywód Rostkowskiej o silnym//słabym Ja nie trafia celu, choć jest wielce interesujący i uderza w to, czym spowiedź Matuszka najbardziej zasmuca. Otóż Matuszek odczytuje poglądy Shustermana jako maniferstację amerykańskiego stereotypu, lecz samo to odczytanie jest prowadzone z pozycji innego stereotypu i jest jego demonstracją. To jest nędza myśli, która boli nawet na spowiedzi. To ona zasmuca... ale już tylko trochę, z dnia na dzień mniej.