sobota, 1 marca 2008

"Wielowymiarowość płaszczyzny" czyli o tym, jak popaść w sprzeczność organizując wystawę

Postanowiłam nadrobić dziś zaległości kulturalne: dwie wystawy, potem filharmonia, wieczorem w domu „Obcy” (mam nadzieję, że zasnę ;-)). Niestety na koncercie nie mogłam się skupić (choć był naprawdę dobry..). Dlaczego? Zawsze sądziłam, że to co sprzeczne, istnieć nie może. A jednak! Pokazana w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha wystawa pt. Wielowymiarowość płaszczyzny. Projektowanie komunikacji wizualnej w Niemczech jest dowodem fałszywości tego zdroworozsądkowego twierdzenia (tak, tak, już Hegel zalecał, by rozsądkiem się nie kierować; jak mogłam go nie posłuchać..).
Na początek może kilka słów o samej wystawie. Została przygotowana w Niemczech przez Goethe-Institut i Radę Wzornictwa z Frankfurtu nad Menem. Zanim przyjechała do Krakowa prezentowana była równolegle w Darmstadt i Berlinie. Jej celem jest ukazanie formalnego i treściowego bogactwa współczesnych środków komunikacji wizualnej w Niemczech, a więc różnego rodzaju logotypów, grafik, plakatów, stron www, łącznie z rodzajami pisma (czcionki) czy systemami ułatwiającymi orientację w budynkach. Odwiedzający ma okazję dowiedzieć się, kto w Niemczech (pojedyncze osoby, firmy, uczelnie) w tej dziedzinie przoduje. Wystawa – zresztą zgodnie ze swoją tematyką (wszak chodzi o krzewienie dobrego designu w sferze komunikacji,a czymże jest wystawa jak nie komunikatem właśnie) - jest bardzo ciekawie zaprojektowana: składa się ze sporej wielkości ‘waliz’/skrzyń, z których odwiedzający mogą wysuwać pionowo ułożone plansze. Jest na niej sporo ciekawych projektów do obejrzenia, trochę do poczytania, słowem - nic dodać nic ująć.
Idea takiej wystawy świetnie pasuje do centrum kultury japońskiej - wszak Japończycy to naród słynący z estetycznego kształtowania nawet najdrobniejszych fragmentów życia codziennego. Japonki powszechnie uważane są za ikony dobrego smaku w kwestii ubioru itd itp (notabene na allegro furrorę robią ostatnio ciuchy z adnotacją „JAPAN” ;-)) Wystawa nabiera znaczenia również w kontekście naszego nie-pięknego kraju, w którym zewsząd napierają na nas niekoniecznie dobrze zaprojektowane wizualne komunikaty (w Krakowie bije wszystko pewna sieć secondhandów z koszmarnymi czerwonymi szyldami oszpecającymi wszystko dookoła łącznie z przypadkowo znajdującymi się na ich tle przechodniami – choć przyznajmy, że na wystawie chodzi o komunikaty bardziej wyrafinowane). Kraju, w którym trudno uwierzyć w forsowaną przez Welscha ideę totalnej estetyzacji otoczenia i w związku z tym w sensowność realizacji postulatu ‘kultury ślepej plamki’. Większość obszaru Polski to niestety baaardzo ślepa nie plamka lecz plama (tak, tak, zdaje się, że Welsch mógł napisac swoje teksty tylko w estetycznie dopieszczonych Niemczech...).
Wystawa jest zatem ważna i potrzebna. Powinno obejrzeć ją jak najwięcej Polaków i to niekoniecznie tych najbardziej wykształconych. Tym bardziej zatem dziwi fakt, że nie odnajdziemy w niej ani słowa w języku polskim. Wszystkie komentarze są po niemiecku i angielsku, tak jakby znajomość jednego z tych języków (i to dobra znajomość, to nie są teksty na poziomie FCE!) była dla organizatorów oczywista. Co więcej, aby docenić udostępnione na niej projekty, odbiorca powinen znać język niemiecki. Wszak znaczna większość z nich posługuje się nie tylko obrazem, ale i tekstem. Obraz jest w nich na ogół elementem przyciągającym uwagę, zaskakującym, jednak nie na tyle jednoznacznym, by móc obyć sie bez tekstu. Tekst precyzuje komunikat sprawiając, że staje się on zrozumiały. Nie znającemu niemieckiego widzowi umknie na przykład sens plakatu przedstawiającego chomika – znaczenie zostaje tu bowiem sprecyzowane przez dodanie napisów „Auslaender” (obcokrajowiec) oraz „kommt aus Syrien” (pochodzi z Syrii), dzięki którym jasne staje się, że całość jest elementam kampanii społecznej mającej na celu zmniejszenie ksenofobii. Nie roześmieje się on podczas oglądania szkicu logo niemieckich kolei autorstwa Kurta Weidemana – jak wynika z notatek Weideman starał się podkreślić kragłości liter DB, tak aby stały się one bardziej ‘kobiece’ ;-). Nie dowie się również zbyt dużo z udostępnionych na wystawie książek, bo by docenić zawarte w nich pomysły trzeba język zachodniego sąsiada znać. I tak dalej, można by tu jeszcze sporo wymienić. A można było przecież włączyć w zakres wystawy tłumaczenia i krótkie komentarze do najciekawszych plakatów. Można było dołączyć do książek zakładki z informacją o najfajniejszych projektach... Niestety tak się nie stało. W ten sposób wystawa za przedmiot obierająca skuteczną komunikację sama stała się niekomunikatywna.
PS Co w świetle astronomicznej ceny biletu - 15 zł (!) jest naprawdę irytujące.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

15 zł? Toż to znakomicie zaprojektowany banknot z Mieszkiem I oraz równie cudowna pięciozłotówka! I wszystko po polsku!

Aneta Rostkowska pisze...

No właśnie! Czegoś tak znakomitego trzeba się pozbyć! Pytanie, czy warto? Dla mnie było warto, bo posługuję się niemieckim. Ale Ci, którzy nie znają tego języka, mogli się rozczarować i żałować takiego, sporego przecież, wydatku. To mniej więcej tak, jakbyśmy szli do kina (cena biletu zbliżona), po czym okazywało się, że film jest wyświetlany bez tłumaczenia.

Anonimowy pisze...

Złodzieje! ;)

Aneta Rostkowska pisze...

spokojnie...ja naprawdę lubię Manghhę...