piątek, 28 marca 2008

Czego krytyk sztuki może nauczyć się od recenzenta gier komputerowych?

Już sam tytuł tego posta może budzić kontrowersje. Wszak narzekania na brak rzetelnych krytyków sztuki w Polsce stały się powszechne (a nawet doprowadziły do powstania calkiem niezłego bloga, obecnie strony www.krytykant.pl). Mimo wszystko jestem optymistką i uważam, że już samo relacjonowanie wystaw – a z tym mamy najczęściej do czynienia - jakąś tam (niedoskonałą) formą krytyki jest. Wszak wybranie do recenzji wystawy z całej ich mnogości jest już pewnym aktem wartościującym, a więc i krytycznym. Oczywiście domyślam się, że czasem o wyborze tej, a nie innej wystawy decydują względy czysto przypadkowe, np. towarzyskie, ale cóż – wypada mi założyć, że jeśli ktoś poważnie traktuje swoje pisanie o sztuce, to od czasu do czasu świadomych wyborów dokonuje... Co wydaje mi się w tym kontekście bardzo ważne, to świadomość kryteriów, jakimi się posługujemy. Zdarzyło mi się już pytać osoby zajmujące się na co dzień sztuką o owe kryteria i, niestety, było ciężko! Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że w przypadku sztuki współczesnej - usiłującej za wszelką cenę wymknąć się kategoryzacjom - trudno jest formułować kryteria, jednak – bez przesady – faktem jest, że wyróżniamy sztukę lepszą i gorszą, co więcej – co do sporej liczby artystów i dzieł istnieje zbieżność ocen. Trudno uwierzyć, by była ona dziełem przypadku. Warto zatem w imię pewnej przejrzystości dokonywanych wyborów - przynajmniej we własnym zakresie - oraz w imię szacunku dla próbującego zorientować się we współczesnej sztuce czytelnika, starać się uświadomić sobie własne kryteria i – w miarę potrzeby – je we własnych tekstach uwidaczniać. Nie jest to łatwe zadanie, jasne, freudyści zaraz podniosą krzyk, że niemożliwe. To, że niemożliwe (choć wcale nie wiadomo!) nie oznacza jednak, że niewarte wysiłku (wszak i sam Freud stosował terapię...).
Jak to się ma do recenzji gier komputerowych? Otóż podoba mi się u ich recenzentów właśnie ów wysiłek, owo pragnienie, by kryteria oceny były jasne. Jego doskonałą egzemplifikacją są umieszczane na końcu każdej recenzji tabele, prezentujące szczegółowe komponenty oceny. I tak np. w polskim piśmie CD-Action podstawowe kryteria to: grywalność, audio (muzyka), video (grafika); ponadto w punktach przedstawia się w skrócie plusy i minusy gry, przy uwzględnieniu takich czynników jak m.in. jakość polonizacji, przyjazność interfejsu, różnorodność fabuły/scenariuszy, staranność wykonania (zależna od ilości błędów w grze), sensowność systemu walki, średni czas potrzebny do ukończenia gry (kryteria dobierane są w zależności od rodzaju gry). Bardziej szczegółowi w tym zakresie są Niemcy, tworzący dość rozbudowane tabele, w których osobną kategorię stanowi np. atmosfera gry, jakość zagadek i dialogów, psychologiczna wiarygodność bohaterów (mam tu na myśli recenzentów magazynu Gamestar). Jakby tego było mało do pisma dołączona jest płyta z krótkimi filmami prezentującymi poszczególne gry. Oczywiście te kryteria nie są ani w pełni zrozumiałe (cóż bowiem oznacza ‘grywalnośc’?) ani niekontrowersyjne, mimo to przywiązanie do takiego postępowania zasługuje na uwagę. Jasne jest również, że takie szczegółowe ocenianie wiąże się ze specyfiką rynku gier komputerowych - w końcu są to przedmioty produkowane masowo, więc i zapotrzebowanie na rzetelną informację jest większe. Na obiekty powszechnie uznawane za sztukę popyt jest o wiele mniejszy, niewiele osób (szczególnie ostatnio i szczególnie w Polsce) stać na ich zakup itd.. Niemniej jednak uważam, że różnice nie są na tyle duże, by nie można było przeprowadzać porównań. Gwoli ścisłości podkreślam, że nie domagam się od krytyków sztuki, by takie tabelki zamieszczali (choć to mogłoby być nawet zabawne, już sobie wyobrażam projekt artystyczny je wykorzystujący ;-))), w żartobliwy sposób postuluję jedynie pewną dozę autorefleksji.

5 komentarzy:

Ajn pisze...

Znienawidzi mnie. Słucha na wykładzie.
Toleruje na seminarium. Ale czy musi znosić moje oblażanie?
Pożyjemy, przeżyjemy...

Przeczytałem i nadal mam wrażenie, że to raczej od krytyków sztuki (także nieprofesjonalnych) uczą się
ci, co grami się zajmują. Najpierw jednak o kryterium.

Krinein - odóżniać,
sądzić, osądzać. Kiriterion - miernik, wyznacznik itp. Co to
jest kryterium, po co i kiedy potrzebujemy kryterium? Odpowiedź
poprowadzę przez dwa przykłady.
Akwarystyczny: raz na tydzień oznaczam poziom kwasowości wody w akwarium. Nie zobaczę go, nawet nie posmakuję, choćbym sobie setuchnę golnął. Biorę coś w rodzaju papierka lakmusowego, moczę wodą z akwarium i wtedy widzę nową barwę. Porównuję ze skalą i wiem. Posłużyłem się widomym znakiem,
czegoś, co jest dla jakichś tam powodów niejawne.

Kartezjański (nie Kartezjuszowy): wypowiadam sąd (jeszcze bez przekonania, czyli to jeszcze jest niby-sąd) W moim akwarium rybka pływa do góry brzuchem (nie najlepiej - dla
rybki). Żeby uznać go za prawdziwy, musiałbym porównać treść
sądu ze stanem rzeczy w akwarium w jego (owego stanu) postaci
całkowicie niezależnej od wspomnianej treści (nie najlepiej - dla mnie). Sceptycy mówią, i mówią uczenie, że to niemożliwe, że tego nie zmienię (co?! - ja, akwarysta!) i kartezjaniści to kupują. Ale dodają zaraz: czasem
taki sąd narzuca się nam z zupełną oczywistością. Dodają też, że
nie o widzi mi się im chodzi, ale o oczywistość przedmiotową. Konia z rzędem temu, kto powie, czym różni się oczywistość przedmiotowa od podmiotowej. Ale niech tam. Sądy prawdziwe znamionuje (ma znamionować) jawna oczywistość jako sposób ich prezentacji w świadomości sądzącego. Wtedy ta oczywistość jest widomym znakiem czegoś niejawnego - zgodności treści mentalnej, ewentualnie logicznej, ze stanem rzeczy (niekoniecznie rzeczywistym w potocznym rozumieniu słowa).
Znowu to samo. Posługuję się widomym znakiem dla rozpoznania
niewidocznego. Powiem to uczenie, w końcu jestem nie byle kto -
filozof i semeiotyk. Kryterium to semeion (jawna oznaka) dla
jakiegoś adelon (niejawny obiekt w najszerszym znaczeniu słowa
coś) plus skala. Tylko gdy zachodzi takie "ukrycie" potrzeba kryterium. Jak oden adelon (nic niejawnego), to żadnego kryterium (nie potrzeba).

Teraz widać natychmiast
(bezkryterialnie), że video (grafika), audio (muzyka) i te inne
rzeczy, to nie są żadne kryteria oceny gier. Grafika to jest coś, co
obserwuję wprost i na tej podstawie (ale nie tylko) oceniam grę. Muzyka to jest coś, czego wprost słucham i na tej podstawie (ale nie tylko) oceniam grę. Itd... Dla zwięzłości powiedzmy tak: grafika, muzyka i te inne rzeczy to są pola oceny. Dla tych pól dopiero trzeba sformułować kryteria No właśnie: czy i kiedy trzeba?

Można tak powiedzieć: nie uszy mnie uczą o wartości kwartetów
Beethovena, ale: a) mózg, b) umysł; c) serce; d) dusza... do
wyboru (jak tam chcesz). Obserwujesz fakt konkretno-zmysłowy, a chcesz coś na tej podstawie powiedzieć o wartości, która taka już nie jest. Wittgenstein powiedziałby, że to robota beznadziejna. Nie musisz go słuchać. Ale musisz podać jawne kryterium wartości, albo uznać dyspozycję do wglądu (intuicja wartości, zwmysł wewnętrzny, i czego tam jeszcze nie poradzisz wymyśleć). I teraz jest dla
mnie jasne, że recenzenci gier wciąż jedynie pożyczają koncepta kryteriów(czasem gotowe kryteria) od zwykłych ludzi (najczęściej) i od profesjonalnych krytyków sztuki oraz estetyków (w chwilach wzniosłych).

Jednego krytycy sztuki i estetycy
istotnie mogą się od tamtych, recenzentów uczyć. Postawy. W zamieszaniu i w mroku żądajmy ładu i kierujmy się ku światłu. Oceniajmy i starajmy się oceny uzasadniać najlepiej, jak możemy, a nie wykręcajmy się filozoficznymi lub, o zgrozo, nibyfilozoficznymi teoryjkami (np. że oceny nie mogą być uzasadnione, bo to są ukryte wykrzykniki,
krypto-eksklamacje: ochy, achy i buczenia, postękiwania, tupania, bzdyczenia... odziane nie wiadomo po co w słowa). Ale żeby to się miało stać pod wpływem praktyki recenzentów
gier, to w to jednak nie bardzo wierzę.

Krytycy sztuki i estetycy,
bowiem, musieliby w tym celu powiedzieć sobie przykrą prawdę:
wywodząca się od anglosasów i uświęcona na swój sposób
przez Kanta teoria smaku nie jest teorią, bo bzdura teorią być nie może. Już nie tylko krytycy i estetycy, lecz zwykli miłośnicy sztuki musieliby sobie powiedzieć, że ocena estetyczna nie ma nic wspólnego z osobistym upodobaniem. A tego sobie nie powiedzą. Dlaczego?

W upodobaniu człowiek najbardziej
przypomina Boga. Nie, nie w woli. Powiada się czasem, że to ona
najbardziej upodobnia nas do Boga, bo jest nieskończoną władzą
człowieka (który, przeciwnie, jako ciało oraz intelekt jest skończony). Niewiele to daje. I nie bardzo tak jest. Owszem, chcieć mogę czego dusza zapragnie. Ale nigdy tyle zawodów nie przeżywam, jak wtedy, gdy chcę swe chcenia wyegzekwować bez reszty, bez kompromisu. Czyli choć wola jest nieskończona, to dramatycznie skończona i ograniczona jest nasza zdolność do egzekucji treści aktów
woli. Tymczasem upodobanie to upodobanie. Po prostu je żywię;
zwyczajnie je mam. I w tej zwyczajności jest nadzwyczajność. Oto obdarzając dzieło sztuki upodobaniem, jestem jak Bóg
obdarzający człowieka łaską. Upodobanie ludzkie jest łaską. Widać to w biegunowej postaci upodobania, czyli w miłości. Julia Hartwig powiedziała (może i za kimś), że kocha się nie dla czegoś, ale mimo czegoś (wbrew czemuś). Miłość jest łaską, której wstrętne jest jakiekolwiek pro lub contra. Ludzie to wiedzą lub czują. Ludzie się w tym kochają - w tym boskim kochaniu, w boskim obdarzaniu
upodobaniem. Nie wierzę zatem, by się rozstali z bzdurą teorii smaku
- ta teoria im bosko smakuje.

W końcu jest i tak, że rozplenił się niezbyt rozsądny podgląd, że oceny estetyczne muszą być absolutne, albo nie są nic warte; że jak nie, to w ogóle nie są ocenami (coś takiego można znaleźć u wielu, także u Wittgensteina). Tymczasem jest tak, że ocena symfonii wymaga znajomości formy symfonicznej (sonatowej) oraz czegoś tam jeszczsze (nie zawadzi znać się nieco na instrumentacji,
na przykład). Ta wiedza ze swej strony dostarcza niezbędnych przesłanek oceny. Przesłanki jak przesłanki, wiedza jak wiedza - ludzkie rzeczy, czyli kwestionowalne. Niemniej jak się je ustali i przyjmie jako warunki
brzegowe oceny, względną ocenę da się porządnie, a nawet jakoś tam, w
ograniczonym sensie bezwzględnie uzasadnić. I jak długo nikt nie poda dobrych powodów, bym swe warunki zmeinił, tak długo ich nie
zmieniam, a ocenę uznaję za definitywną. Chybam zaczął wykładać. Koniec...

Aneta Rostkowska pisze...

1. Na początek jeszcze raz zaznaczę, że nie traktuję swoich wypowiedzi na blogu jako dogłębnie przemyślanych mądrości. Są to refleksje w dużej mierze pisane "na gorąco", pod wpływem chwili, w tonie humorystycznym. Blog ma być okazją do ich skorygowania i pogłębienia. Dlatego nie zamierzam się na nikogo za jego komentarze obrażać. Wręcz przeciwnie, jestem wdzięczna za czas poświęcony na ich pisanie.

2. No tak, oczywiście, ma Pan rację. W ferworze pisania kolejnego posta wyraziłam się nieściśle podając jako przykłady raczej aspekty oceny, a nie kryteria. Uzupełniam więc – na kryteria naprowadzają nas komentarze dodawane przez recenzentów gier do każdej punktowej oceny. Popatrzmy tutaj: http://www.gamestar.de/spiele/wertungskasten/abenteuer/44238/sam_max_moai_better_blues.html#
Recenzenci Gamestara dają grze dodatkowe punkty, gdy są spełnione określone warunki. Np. w kategorii Interface (Bedienung) mamy widoczne kryterium obecności automatycznego zapisu oraz dwa kryteria dotyczące sterowania postaciami. Jasne, nie wszystko jest podane na dłoni, ale sam wysiłek zmierzający do ukazania kompleksowości oceny i jej kryteriów jest moim zdaniem widoczny. Jest to coś wartego uwagi i rozpowszechniania.

2. Nie twierdziłam, że recenzenci gier mają własne kryteria i od nikogo uczyć się nie muszą (twierdziłam, że inni mogą się od nich uczyć pewnej konkretnej rzeczy).

3. Uważam, że pewne pola oceny gier wymuszają poszukiwanie kryteriów specyficznych dla medium gry komputerowej. Nie jest tak, że wszystko można przejąć z praktyki oceniania sztuki. Kryteria wymienione w punkcie 2 to np. specyficzne techniczne kryteria dotyczące gier.

4. Pisze Pan, że sąd smaku u Kanta wyraża osobiste upodobanie. W Kantowskiej teorii smaku nie ma wcale mowy o tym, że ocena estetyczna ma cokolwiek wspólnego z osobistym upodobaniem. Wręcz przeciwnie Kant radykalnie oddziela sądy smaku od sądów wyrażających upodobanie, pisząc np., że sąd wyrażający upodobanie nie ma rości sobie pretensji do powszechnej ważności, w przeciwieństwie do sądu smaku.

5. Poza tym proszę zwrócić uwagę, że teoria smaku odnosi się do doświadczeń piękna i wzniosłości. Tymczasem sztuka współczesna często nie pragnie być źródłem tego rodzaju doświadczeń, nie chce dawać odbiorcy zmysłowej przyjemności. Przykład: prace Duchampa, który taką sztukę z dezaprobatą określał jako ‘sztukę siatkówkową’. Teoretycy sztuki współczesnej tę teorię odrzucają, ew. uznają jej zakres za ograniczony. Zatem tej "przykrej prawdy" krytycy sztuki nie muszą odrzucać, bo (na ogół) już dawno to zrobili.

6. Tak sobie teraz myślę patrząc ponownie na tabele z Gamestara, że jeśli podają one kryteria to mają one na ogół charakter techniczny. W przypadku grafiki mamy podane dokładniejsze opisy o np. realizmie przedstawienia, ale samych kryteriów już nie mamy. Być może zatem recenzje gier są bardziej przejrzyste, bo skupiają się na technice, a jeśli chodzi o aspekty artystyczne są tylko trochę (dzięki opisom) mniej niejasne niż recenzje prac uznawanych za artystyczne??? Została by nam zatem sama kompleksowość oceny. Pytanie, czy daje się to tak prosto zastosować w przypadku tych ostatnich. Myślę, że w pewnym zakresie tak, ale to już raczej temat na osobnego posta.

Anonimowy pisze...

Jeśli pismo przedstawia tylko 2-3 aspekty oceny gry (np. "Grafika", "Muzyka", ta mistyczna "Grywalność" - swoją drogą ciekawe, czy te trzy elementy mają mieć równą wagę), jasne jest, że w poszukiwaniu uzasadnienia oceny ogólnej należy udać się do samego tekstu, a kilka cyferek przy średnio trafionych kategoriach ma służyć po prostu tym upośledzonym, którzy albo nie potrafią czytać, albo nie staje im sił intelektualno-wolicjonalnych, by po przeczytaniu recenzji wyrobić sobie własne zdanie. Ale jeśli już chcielibyśmy traktować te ogólne kategorie jako kryteria oceny, to oczywiście możemy - tak jak stan papierka lakmusowego ma być kryterium kwasowości, tak kryterium jakości grafiki w grze może być (w zależności od preferencji) np. to, czy użyto w niej shaderów wersji 2.0 czy 3.0; czy wykorzystywane są efekty cząsteczkowe; czy tła są prerenderowane czy tworzone w czasie rzeczywistym; czy animatorzy wykazali się talentem czy też postaci ruszają się jak worki kartofli itp. Żadnego problemu z kryterialnością tu nie ma.

Ajn pisze...

Z Kantem jest jak piszesz. Jasne, że blog nie jest miejscem dla akademickiej dyskusji. Tyle więc: właśnie dlatego, że masz rację podtrzymuję swój pogląd. A napisałem coś innego, niż mi imputujesz. To mianowicie, że Kant swoiście uświęcił "teorię" smaku (pokazując, że coś nad tą liftingowaną bzdurą, że nad nią lub po niej coś niby-rozsądnego da się nadbudować; przy okazji, twierdzenie, że sądy mogą sobie coś rościć, albo sobie czegoś nie rościć, jest zwykłym antropomorfizmem, i tylko o tyle jest sensowne, o ile mówi się w nim skrótkowo, że to my zgłaszamy lub nie zgałaszmy jakichś roszczeń; Ingarden kompletnie tego nie rozumiał i to był jeden z powodów mojego rozstania z jego pisarstwem filozoficznym).
Kwestia kategorii estetycznych obejmowanych przez tradycyjną "teorię smaku" jest całkowicie nieważna. Ważne jest "jak" tej koncepcji, a nie "co". A jak? Bo mi się podoba i już - oto cała teoria smaku, w jej zastosowaniu do ocen estetycznych. Otóż nawet kiper potrafi uzasadnić dlaczego ten koniaczek jest lepszy od tamtego. Zaś z punktu widzenia leniuchów umysłowych z GB jest tak, że ja, człowiek znający się trochę na sztuce, miałbym być poniżej kipera. Nie jestm. Ale to daltego, że nie obchodzi mnie niczyje (u)podobanie lub nie(u)podobanie. Niczyje, to jest i moje. Owszem jest jeden wyjątek. Słucham uważnie, gdy moja żona mówi, że jej się coś podoba lub nie podoba. To jednak dlatego, że interesuje mnie wtedy moja żona, a nie to o czym rzekomo czy nie rzekomo mówi.

PS

Nie popełniłem literówki pisząc "oblażanie" i ani przez chwilę nie sądziłem poważnie, że się możesz na mnie obrazić. Julka, a fe, zaskoczyłaś mnie. Czyżbym był ponurakiem?

Aneta Rostkowska pisze...

Tak sobie teraz myślę, że Pan posługuje się bardzo technicznym pojęciem kryteriów. Zazwyczaj mówiąc o kryterium ma się na myśli właśnie aspekt czy pole oceny. Tak też było w moim poście.