czwartek, 12 listopada 2009

Ten niegrzeczny pop-art. Komentarz do artykułu Piotra Sarzyńskiego w "Polityce"




Takashi Murakami, Kula Kwiatowa, średnica 60 cm; do kupienia w Tate Modern za jedyne 3000 funtów :-), fot. AR.

Muszę przyznać, że lekko zdegustował mnie artykuł Piotra Sarzyńskiego w Polityce poświęcony wystawie "Pop Life" w Tate Modern. Wiem, że od tekstów w ogólnopolskim tygodniku nie należy oczekiwać naukowej ścisłości, tym niemniej wydaje mi się, że w tym przypadku granica absurdu, czy zwykłej rzetelności dziennikarskiej, została przekroczona.

Sarzyński postrzega prace sporej części prezentowanych na wystawie artystów (Warhol, Koons, Hirst, Murakami) jako powstałe wyłącznie z chęci zysku i nieprzedstawiające wartości artystycznej. Nie podaje jednak żadnych argumentów – nie odwołuje się do zaprezentowanych prac, kwestionuje to, co mówią sami artyści. Po prostu on „wie lepiej” i nic nie jest w stanie go przekonać, że się myli, nawet krytycy, którzy – jak pisze – „z namaszczeniem tłumaczą, że zamysły twórcze Hirsta, Murakamiego, czy Koonsa nie są wcale płytkie” (niestety w jego tekście brak jakiegokolwiek argumentu, jakiejkolwiek polemiki z owymi krytykami).

Autor zupełnie nie dostrzega kryjącej się w większości prac z nurtu pop-art ambiwalencji: z jednej strony fascynują one odbiorcę, uwodzą go epatując zmysłowością, z drugiej obecne w nich przesada, wyolbrzymienie, czy powtórzenie wyzwalają krytyczną refleksję nad codziennością. Owa krytyka nie jest formułowana z pozycji zdystansowanego moralisty (taką przyjmuje Piotr Sarzyński w swym tekście), lecz z pozycji uczestnika owej codzienności, a więc niejako "od wewnątrz".

Nie twierdzę, że wszyscy artyści prezentowani na wspomnianej wystawie tworzą takie prace (mam np. wątpliwości co do Keitha Harringa), niemniej wystarczy dokładniej przeanalizować twórczość np. Murakamiego, by przekonać się, że jak najbardziej krytycznie eksponuje on wątki współczesnej kultury, nie tylko japońskiej: jej sztuczność, odindywidualizowanie i zredukowaną cielesność.

Tym, co mnie mierzi jest ponadto posługiwanie się przez autora prostymi opozycjami. Najbardziej dojmująca z nich prezentuje się tak: to, że artysta dobrze funkcjonuje na rynku np. dzięki temu, że skutecznie buduje własną markę, oznacza, że nie kieruje się on natchnieniem, czy wizją. Jako że sztuka prezentowana na wystawie "Pop Life" należy do tej pierwszej kategorii, to brak jej wizji. Od wieków artyści mniej lub bardziej świadomie budowali własne marki i jakoś nikt z tego powodu nie odmawiał ich pracom miana powstałych pod wpływem natchnienia. Dystansowanie się od ekonomicznego wymiaru sztuki to uwarunkowany historycznym kontekstem produkt awangardy - tak samo zdekonstruowany jak ona sama. Piotr Sarzyński kultywuje mało aktualny mit artysty w podartym płaszczu i z suchą bułką w chudej rączce, oddzielonego od społeczeństwa i jego mechanizmów, obdarzonego wiedzą absolutną, wieszcza. Działalność współczesnych pop-artystów, osiągających sukces nie tylko wśród ludzi na sztuce się nie znających, ale i na rynku sztuki (!) dowodzi, że te opozycje się zdezaktualizowały, są nieadekwatne do opisu rzeczywistości sztuki (pytanie, czy kiedykolwiek były...).

W tym kontekście nieco żenujące i śmieszne jest przeciwstawianie sobie przez Piotra Sarzyńskiego pop-artowych prac i również prezentowanej w Tate Modern instalacji Mirosława Bałki:
Z jednej strony - cisza, powaga, idea. Z drugiej - zgiełk, wygłup, interes. Z jednej - ascetyzm, z drugiej rozbuchanie. Praca Bałki zdaje się szeptać: "Pomyśl o mnie. Przeżyj mnie." Wystawa "Pop Life" zaś drze się w niebogłosy: "Kup mnie! Daj się uwieść!
Cały zacytowany powyżej fragment to pierwszej wody dziennikarski kicz, rażący radykalnymi uproszczeniami - tak jakby instalacja Bałki nie uwodziła, nie wciągała swym ogromem, nie epatowała ciszą i powagą; tak jakby spod różowej otoczki sztuki Murakamiego nie przezierały jak najbardziej poważne problemy świata, w którym ludzi zastąpiły postacie z kreskówek.

Przykre, że dziennikarz ogólnopolskiego tygodnika pisze tekst na takim poziomie hołdując prostym schematom myślowym i w gruncie rzeczy dając się uwieść rozsiewanemu przez pop-art złudzeniu. Problem polega na tym, że kupując Politykę oczekujemy czegoś więcej niż niepoddanych głębszej analizie zwierzeń uwiedzionych przez powierzchnię rzeczy dziennikarzy.

PS Blog Parergon czeka na głosy w portalu Blogbox: http://www.blogbox.com.pl/show/suggested/2782.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

tego widać oczekują czytelnicy Polityki kiedy wogóle Sarzynski coś sensownego napisał ?! wypada tylko powtórzyć co było powiedziane już w tym temacie "To samo od lat nazwisko na posterunku, brak wiedzy, zlepek mglistych wyobrażeń, sloganów i półprawd, teksty sztampowe, że aż boli i sprawiające wrażenie pisanych na kolanie. Człowiek, który z równą emfazą pisze o Rembrandcie, Althamerze, tryumfie malarstwa, Kossaku, Wenecji, Emin i starożytnych misach jest kompletnie niepoważny. I - co najistotniejsze - jest tak samo szkodliwy dla społecznego odbioru sztuki najnowszej, jak Łukasz Radwan z “Wprost”. Bo dyletanctwo wyglądające “jak profesjonalne”, a schowane pod płaszczykiem “czytelnego tłumaczenia ludowi, który nie zna się na sztuce”, jest większa zmorą krytyki, niż zwyczajowi konserwatywni trefnisie a la Huelle."

pszren pisze...

"Polityka" ostatnio jakby w ogóle zaniżyła poziom. jeszcze kilka miesięcy temu moim zdaniem numery były w większości ciekawe, wręcz rewelacyjne, teraz niestety zdarzają się nawet informacje nieprawdziwe.

na marginesie, tate to moja ulubiona galeria w londynie.

mleko pisze...

Świetny i wyważony post. Jak zarejestrować się i oddać głos na parergon, unikając jednocześnie zgody na otrzymywanie newsletterów?

Aneta Rostkowska pisze...

Oo strony ultramaryna.pl, z której pochodzi ta wypowiedź Krytykanta nie znałam, dzięki!
Co do Polityki - mam zbliżone odczucia, przez kilka lat czytałam wszystkie numery, teraz już tylko sporadycznie!
Mleko! Przy rejestracji możesz odznaczyć otrzymywanie newslettera i nic do Ciebie nie będzie przychodzić. Ja tak zrobiłam i rzeczywiście nic nie przychodzi.